Byłem na polanie. Podziwiałem piękny wygląd okolicy. Zielona trawa, błękitne niebo, kwitnące kwiaty i jasno świecące słońce. Spostrzegłem, że nie jestem sam. były za mną dwie osoby. Chłopak i dziewczyna. Ich twarze były dziwnie zamazane, nie mogłem ich rozpoznać, ale czułem, że te osoby są mi bardzo bliskie. Słodką ciszę przerwało wycie wilka. Słońce eksplodowało zsyłając na ziemię mnóstwo małych ognistych kul. Ziemia zaczęłam płonąć. Pomiędzy mną a moimi towarzyszami znienacka pojawiła się szczelina. Zaczęła się powiększać. Moi przyjaciele spadli w otchłań. Za plecami usłyszałem przyprawiający mnie o dreszcz dźwięk. Odwróciłem się szybko. Za mną stała dziewczyna. Jej twarz była przerażająca. Całe ubranie miała podarte i we krwi, chyba jeszcze świeżej. W prawej dłoni trzymała nóż, był wycelowany we mnie. Najbardziej przerażające było w niej to, że nie miała oczu. Uśmiechnęła się ukazując bezzębne usta. Skoczyła na mnie z nożem. Chciała mnie zabić.
Obudziłem się z krzykiem. To tylko sen, to tylko sen. Rozglądałem się rozkojarzony. Miejsce wyglądało tak samo jak w chwili gdy zasypiałem. Wszyscy spali. Byłem cały spocony, wciąż nie mogłem złapać oddechu.
Ten sen wydawał się tak bardzo realistyczny. Gdy zamykałem oczy ciągle widziałem tą dziewczynę, jej puste oczodoły, ten złowieszczy uśmiech.
Wstałem z łóżka. Musiałem wyjść na świeże powietrze. Nie miałem pojęcia czy jest jakaś zasada zakazująca wychodzenia po zmroku, nie obchodziło mnie to. Zimny powiew uderzył mnie w twarz. Od razu poczułem się lepiej. Postanowiłem gdzieś pójść. Nieważne gdzie, pozwoliłam moim nogom iść tam gdzie same chcą.
Trafiłem do sali treningowej. Wiedziałem co zrobić. W mojej dłoni znalazł się czarny grzebień. Wyobraziłem sobie, że zamiast niego w ręce trzymam łuk, a na plecach mam kołczan pełen strzał. I tak się stało.
Zacząłem strzelać w kierunku tarcz i manekinów. Trafiały dokładnie tam, gdzie chciałem. Z każdą kolejną wypuszczoną strzałą czułem się o wiele spokojniejszy i pewniejszy.
- Brawo! - krzyknął ktoś przy wejściu. Dopiero teraz zauważyłem, że nie jestem sam. - Co kolejny rozwścieczony superbohater chce się wyładować po koszmarze nocnym? Nic niezwykłego. Takie rzeczy są tu na porządku dziennym, a właściwie nocnym. Jesteś tym nowym od Apolla?
Podszedł bliżej. W kręgu światła zauważyłem, że był wysoki, miał czarne włosy, ciemne oczy i chorobliwie bladą cerę. Był ubrany cały na czarno.
- Ta to ja, ten nowy od Apolla. Mam na imię Lucas. A ty jak się nazywasz emo kolesiu?
Słysząc jak go nazwałem uśmiechnął się słodko. Nie miałem pojęcia, że jest do tego zdolny. Wyglądał mi na gościa, który zgrywa tajemniczego macho. Cokolwiek to znaczy.
- Isaac Death. Syn Hadesa. Ten środkowy, o którym wszyscy zapominają. W sumie to mi to odpowiada.
Usiadł na podłodze plecami oparty o ścianę. Pokazał ręką, że mam się dosiąść. Usiadłem powoli. Poczułem, że bije od niego chłód.
- Co rozumiesz przez ''środkowy''?
- Najstarszym z żyjących dzieci Hadesa jest Nico. Potem jestem ja. A po mnie jest Louis. Najstarsza była Bianca, ale umarła. I jeszcze jest Hazel, ale ona jest rzymianką, córką Plutona.
Percy opowiadał mi o Rzymianach. I o tym innym obozie. Z tego co wiem, oba obozy oficjalnie zawarły pokój, ale gdyby stało się coś złego mogliby walczyć ze sobą i spowodować wybuch kolejnej krwawej wojny. Postanowiłem sobie, że dopóki nie zobaczę tych rzymskich półbogów to nie uwierzę w ich istnienie.
- Czy to prawda, że dzieci Hadesa potrafią wyczuć śmierć? - spytałem.
- Tak. Potrafimy wyczuwać śmierć - odpowiedział gorzko.
Po tym zaczęliśmy rozmawiać o wszystkim. O jego przeszłości. Potem o mojej. Dowiedziałem się, że był bity przez matkę, aż władze się o tym dowiedziały. Zabrano go do domu dziecka. Wszystkie dzieci się go bały, więc był gnębiony. Podczas bójki doprowadził do śmierci pewnego chłopaka. Wtedy uciekł. Przypadkiem trafił do Podziemia, gdzie spotkał swojego ojca. A Hades przysłał go do obozu. Teraz mieszkał sobie spokojnie w 13 domku. Ma dziewczynę, Jade córkę Hermesa.
Przegadaliśmy tak całą noc. Gdy zaczęło świtać wróciłem do domku Apolla. Moje rodzeństwo jeszcze spało, więc uniknąłem pytać. A nie, spali wszyscy oprócz jednej osoby.
- Gdzie byłeś? - spytała mnie Lucy.
- Co ciebie to obchodzi? - ruszyłem w stronę łazienki.
- No właśnie dużo. Przecież jesteś moim starszym braciszkiem. Interesuje mnie co z kim robisz po nocach.
Wstała z łóżka i poszła za mną. Zatrzasnąłem jej drzwi przed nosem. Gdy wyszedłem już przebrany zauważyłem, że Lucy nadal stoi pod drzwiami.
- No nareszcie! Ile można siedzieć w łazience? Jesteś gorszy niż córeczki Afrodyty - zaczęła narzekać.
Zignorowałem jej słowa. Wyszedłem z domku, chcąc się od niej uwolnić. Ale jak na złość musiała pójść za mną. Ciągle coś do mnie mówiła. Wciąż ją ignorowałem.
Usłyszałem jakieś krzyki. Wszyscy obozowicze podążali do jednego miejsca. Lucy wreszcie przestała gadać. Przepchałem się do pierwszych rzędów, aby zobaczyć o co chodzi.
Ktoś leżał w kałuży krwi. Chyba był martwy. Był to pół człowiek pół kozioł. Satyr. Był niski, miał blond włosy. To był mój przyjaciel Fred.
Sparaliżowany patrzałem na ciało mojego nieżyjącego przyjaciela.
~~~~~~
Przepraszam, że tak długo nic nie pisałam, ale nie mogłam się ogarnąć by napisać chociaż dwa zdania :P
Mam nadzieję, że rozdział wam się podoba. Taki prezent świąteczny :)
Liczę na komentarze ;)
wtorek, 24 grudnia 2013
wtorek, 10 grudnia 2013
Historia Lucasa - Rozdział VI
Do końca ogniska siedziałem cicho. Myślałem o wszystkim i jednocześnie o niczym. Dopiero teraz, po piętnastu latach życia zdałem sobie sprawę kto jest moim prawdziwym ojcem. Jak to możliwe, ze jest nim bóg? Apollo. Z tego co pamiętałem był on bogiem sztuki, muzyki, poezji i innych głupich rzeczy. Niby lubię poezję, ale bez przesady.
Ktoś szturchnął mnie w plecy. Wróciłem na ziemię i rozejrzałem się wokół. Ognisko przestało płonąć. Nie było już nikogo z wyjątkiem mnie i jakiegoś chłopaka o blond włosach. To chyba Will od Apolla, pomyślałem. Był grupowym domku. I skoro jest synem Apolla, to jest także moim bratem... To wszyskto jest jakieś dziwne.
- Wiem, że to wszystko może ci się wydawać dziwaczne, ale to wszystko prawda. Trzeba się z nią pogodzić - powiedział Will. Jestem mu wdzięczny za to, że próbował jakoś podnieść mnie na duchu, ale byłem tak bardzo zagubiony, że nic nie miało najmniejszego sensu.
Oboje podnieśliśmy się z ziemi i ruszyliśmy w stronę domków. Mieszkaliśmy w siódemce. Wcześniej jakoś nie zwróciłem na ten domek większej uwagi. Teraz zauważyłem, że jest cały ze złota. Z zewnątrz wydawał się mały, ale gdy weszliśmy do środka zdziwiłem się, że może się w nim pomieścić tyle osób. Było tam dwanaście łóżek z drewnianymi kuframi na ubrania. Oprócz łóżek w pokoju był też instrumenty. Gitary, flety, harfy, liry i kilka podejrzanych instrumentów, który nazw nie znałem. Kilka łuków i sztalug. Na ścianach były powieszone cudowne obrazy, zgaduję, że namalowane były przez mieszkańców domku.
- Ej wszyscy! - wrzasnął Will. Wszelkie rozmowy ucichły, a oczy ludzi wlepiły się w Will i we mnie. - To jest Lucas Collins, nasz nowy brat. Mam nadzieję, że przyjmiemy go z otwartymi ramionami.
Wszyscy zaczęli mnie witać, przedstawiać się i mówić, że jesteśmy jedną rodziną i na pewno w Obozie mi się spodoba. Razem ze mną była nas dwunastka. Siedmioro chłopców i piątka dziewczyn. Wszyscy w nastoletnim wieku. Każda osoba z wyjątkiem mnie mała blond włosy, ja miałem czarne. Zgaduję, że odziedziczyli je po tacie.
Wszyscy powrócili do swoich zajęć. Will pokazał mi moje łóżko i kazał się rozgościć, bo przecież to teraz mój dom. Podeszła do mnie dziewczyna chyba trzynastoletnia. Mimo że się przedstawiała to nie mogłem przypomnieć sobie jej imienia.
- Jestem Lucy - przedstawiła się jeszcze raz, pewnie dlatego, że zobaczyła wyraz mojej miny. - To jak? Twoja mama wywaliła cię z domu czy sam zwiałeś?
Trochę zirytowało mnie to pytanie. Co ją to obchodziło? Ale odpowiedziałem, szczęśliwy, że mogę się komuś wygadać.
- Ani jedno, ani drugie. Percy przyszedł, a raczej przyleciał po mnie. Nie planowałem tego, nawet nie wiedziałem, że lecimy do Nowego Jorku.
- Skąd jesteś? - spytała bawiąc się swoim blond warkoczem.
- Z Chicago. A ty.
- Mieszkałam kiedyś na Florydzie, ale uciekłam z domu. Nienawidziłam swojej matki. Wciąż jej nienawidzę. Nie wiedziałam wtedy, że jestem herosem. Dopiero później przypadkiem znalazł mnie satyr i zaprowadził do Obozu. Miałam wtedy dziesięć lat. Przez prawie rok byłam nieokreślona i czekałam w domku Hermesa, aż mój tatuś przyzna, że jestem jego córką. Trafiłam tutaj dopiero po drugiej wojnie z Tytanami. Wtedy Apollo musiał mnie uznać.
- Dlaczego nie chciał cię uznać? - spytałem zaintrygowany.
- Nie mam pojęcia - odpowiedziała obojętnym tonem. - Pewnie mu się nie chciało. Albo nie wiedział, że jestem jego córką. Albo się mnie wstydził i nie chciał się do mnie przyznać.
- Za pięć minut gaszę światło! - krzyknął Will na cały domek. Rozległ się chóralny jęk. - Bez marudzenia!
- Więc dobranoc Lucasie - powiedział z uśmiechem.
Odpowiedziałem jej tym samym i odeszła.
Położyłem się do łózka. Zacząłem wspominać cały dzisiejszy dzień. Niby zaczął się normalnie, ale potem przyjazd Percy'ego, walka z gryfem, przyjazd do Obozu. Poznanie całej prawdy o mnie.
Nawet nie zauważyłem kiedy zasnąłem. Miałem pewien sen. I nie był on ani trochę fajny.
~~~~~~
Wiem, że strasznie krótki. Wiem, że jest nudny, nie ma żadnej akcji.
Ktoś szturchnął mnie w plecy. Wróciłem na ziemię i rozejrzałem się wokół. Ognisko przestało płonąć. Nie było już nikogo z wyjątkiem mnie i jakiegoś chłopaka o blond włosach. To chyba Will od Apolla, pomyślałem. Był grupowym domku. I skoro jest synem Apolla, to jest także moim bratem... To wszyskto jest jakieś dziwne.
- Wiem, że to wszystko może ci się wydawać dziwaczne, ale to wszystko prawda. Trzeba się z nią pogodzić - powiedział Will. Jestem mu wdzięczny za to, że próbował jakoś podnieść mnie na duchu, ale byłem tak bardzo zagubiony, że nic nie miało najmniejszego sensu.
Oboje podnieśliśmy się z ziemi i ruszyliśmy w stronę domków. Mieszkaliśmy w siódemce. Wcześniej jakoś nie zwróciłem na ten domek większej uwagi. Teraz zauważyłem, że jest cały ze złota. Z zewnątrz wydawał się mały, ale gdy weszliśmy do środka zdziwiłem się, że może się w nim pomieścić tyle osób. Było tam dwanaście łóżek z drewnianymi kuframi na ubrania. Oprócz łóżek w pokoju był też instrumenty. Gitary, flety, harfy, liry i kilka podejrzanych instrumentów, który nazw nie znałem. Kilka łuków i sztalug. Na ścianach były powieszone cudowne obrazy, zgaduję, że namalowane były przez mieszkańców domku.
- Ej wszyscy! - wrzasnął Will. Wszelkie rozmowy ucichły, a oczy ludzi wlepiły się w Will i we mnie. - To jest Lucas Collins, nasz nowy brat. Mam nadzieję, że przyjmiemy go z otwartymi ramionami.
Wszyscy zaczęli mnie witać, przedstawiać się i mówić, że jesteśmy jedną rodziną i na pewno w Obozie mi się spodoba. Razem ze mną była nas dwunastka. Siedmioro chłopców i piątka dziewczyn. Wszyscy w nastoletnim wieku. Każda osoba z wyjątkiem mnie mała blond włosy, ja miałem czarne. Zgaduję, że odziedziczyli je po tacie.
Wszyscy powrócili do swoich zajęć. Will pokazał mi moje łóżko i kazał się rozgościć, bo przecież to teraz mój dom. Podeszła do mnie dziewczyna chyba trzynastoletnia. Mimo że się przedstawiała to nie mogłem przypomnieć sobie jej imienia.
- Jestem Lucy - przedstawiła się jeszcze raz, pewnie dlatego, że zobaczyła wyraz mojej miny. - To jak? Twoja mama wywaliła cię z domu czy sam zwiałeś?
Trochę zirytowało mnie to pytanie. Co ją to obchodziło? Ale odpowiedziałem, szczęśliwy, że mogę się komuś wygadać.
- Ani jedno, ani drugie. Percy przyszedł, a raczej przyleciał po mnie. Nie planowałem tego, nawet nie wiedziałem, że lecimy do Nowego Jorku.
- Skąd jesteś? - spytała bawiąc się swoim blond warkoczem.
- Z Chicago. A ty.
- Mieszkałam kiedyś na Florydzie, ale uciekłam z domu. Nienawidziłam swojej matki. Wciąż jej nienawidzę. Nie wiedziałam wtedy, że jestem herosem. Dopiero później przypadkiem znalazł mnie satyr i zaprowadził do Obozu. Miałam wtedy dziesięć lat. Przez prawie rok byłam nieokreślona i czekałam w domku Hermesa, aż mój tatuś przyzna, że jestem jego córką. Trafiłam tutaj dopiero po drugiej wojnie z Tytanami. Wtedy Apollo musiał mnie uznać.
- Dlaczego nie chciał cię uznać? - spytałem zaintrygowany.
- Nie mam pojęcia - odpowiedziała obojętnym tonem. - Pewnie mu się nie chciało. Albo nie wiedział, że jestem jego córką. Albo się mnie wstydził i nie chciał się do mnie przyznać.
- Za pięć minut gaszę światło! - krzyknął Will na cały domek. Rozległ się chóralny jęk. - Bez marudzenia!
- Więc dobranoc Lucasie - powiedział z uśmiechem.
Odpowiedziałem jej tym samym i odeszła.
Położyłem się do łózka. Zacząłem wspominać cały dzisiejszy dzień. Niby zaczął się normalnie, ale potem przyjazd Percy'ego, walka z gryfem, przyjazd do Obozu. Poznanie całej prawdy o mnie.
Nawet nie zauważyłem kiedy zasnąłem. Miałem pewien sen. I nie był on ani trochę fajny.
~~~~~~
Wiem, że strasznie krótki. Wiem, że jest nudny, nie ma żadnej akcji.
sobota, 30 listopada 2013
Historia Lucasa - Rozdział V
Dzisiejszego dnia spotkało mnie tyle dziwnych rzeczy, że wygląd Obozu ani trochę mnie nie zaskoczył.
Wszędzie było pełno osób, głównie nastolatków i pomarańczowych koszulkach. Większość z nich miała przy sobie miecz, łuk lu jakiś inny rodzaj broni, a niektórzy byli ubrani w całą zbroję.
- Choć, oprowadzę cię - powiedział Percy i ruchem ręki pokazał, że mam pójść zanim.
Odwiedziliśmy salę treningową, stajnię dla pegazów (musieliśmy tam trochę posiedzieć, bo Percy wdał się w poważną rozmowę z jednym z pegazów, chyba była to dziewczyna o imieniu Szarlotka), pola truskawek, pawilon jadalny. Percy'ego co chwilę ktoś zatrzymywał. Pytali się co tam u niego, czy były jakieś trudności w sprowadzeniu mnie do obozu. Większość z nich nawet na mnie nie spojrzała, ale poznałem już kilka osób. Pokręconego syna Hefajstosa o imieniu Leo. Był trochę dziwny, ale w porządku. Uroczą Piper, córeczkę Afrodyty. Syna Apolla - Willa, bliźniaków od Hermesa.
Zaczęliśmy oglądać domki. Było ich około trzydziestu. Dwunastka ułożona w kształt podkowy, a reszta porozrzucana na całym wzgórzu. Percy wyjaśnił mi, że każdy domek symbolizuje którego z bogów i mieszkają w nim jego dzieci. Niektóre z nich były ogromne jak jedynka czy dwójka, ale większość była o wiele mniejsza i wyglądała skromniej na przykład ósemka i jedenastka.
- Ciekawe w którym ja zamieszkam - pomyślałem na głos nie oczekując odpowiedzi.
- Jak na razie, nie wiemy - opowiedział Percy. - Pewnie twój boski rodzic powie nam kim jesteś przy ognisku. Właśnie wtedy bogowie najczęściej dają nam swoje błogosławieństwo.
- Twój ojciec też zrobił to przy ognisku?
- Nie.
Czekałem na jakieś rozwinięcie, ale Percy milczał. No dobra, pomyślałem, nie będę nalegał. Przechodząc obok któregoś z domków próbowałem zgadnąć do jakiego boga on należy. Coś kiepsko mi to wychodziło. Gdy przechodziliśmy koło domku numer sześć wyszła z niego dziewczyna. Szła w naszą stronę. Miała długie blond włosy, szare oczy zdradzające nie małą inteligencje, ubrana była w obozowy podkoszulek, u pasa miała przypięty sztylet. Muszę przyznać, że była naprawdę ładna, może nawet piękna. Ciekawe czy ma chłopaka. Podeszła do nas i przywitała się z Percym.
- Hej skarbie - odpowiedział i pocałował ją delikatnie. To chyba odpowiedź na moje wcześniejsze pytanie. Gdy przestali się całować dziewczyna wyciągnęła do mnie rękę.
- Cześć. Jestem Annabeth, córka Ateny - po jej słowach uścisnąłem jej dłoń.
- Hej. Jestem Lucas - odpowiedziałem.
Teraz już w trójkę chodziliśmy po Obozie. Zaprowadzili mnie do Wielkiego Domu. Tam poznałem i porozmawiałem z Chejronem. Przeżyłem kolejny szok, gdy zobaczyłem jego dolną część ciała. Musiałem mieć dziwną minę, bo Percy i Annabeth próbowali maskować śmiech, ale coś kiepsko im to wychodziło. Zaczęło się ściemniać. Nadszedł czas na ognisko. Wszyscy obozowicze zgromadzi się przy pawilonie jadalnym. Dzieci Apolla grały na gitarach, wszyscy śpiewali i śmiali się. Dym unoszący się nad ogniem był biały. Wszyscy świetnie się bawili, ale ja trochę się denerwowałem. Percy mówił, że to właśnie przy ognisku mój ojciec mnie uzna. Na chwilę zatraciłem się we własnych myślach.
- Lucas - powiedział Percy, przywołując mnie z powrotem do realnego świata. Było cicho, nikt nie śpiewał. Wszyscy patrzeli się na mnie. Nie, nie na mnie. Na coś co znajdowało się ponad mną. Spojrzałem w tamtą stronę. Już nic tam nie było, ale została złota poświata.
- Witaj Lucasie Collins - powiedział głośno Chejron. - Synu boga Apolla.
~~~~~~~~
Wiem, że jest strasznie krótki. Wiem, że nie ma żadnej akcji, później będzie. Liczę na jakieś komentarze.
Wszędzie było pełno osób, głównie nastolatków i pomarańczowych koszulkach. Większość z nich miała przy sobie miecz, łuk lu jakiś inny rodzaj broni, a niektórzy byli ubrani w całą zbroję.
- Choć, oprowadzę cię - powiedział Percy i ruchem ręki pokazał, że mam pójść zanim.
Odwiedziliśmy salę treningową, stajnię dla pegazów (musieliśmy tam trochę posiedzieć, bo Percy wdał się w poważną rozmowę z jednym z pegazów, chyba była to dziewczyna o imieniu Szarlotka), pola truskawek, pawilon jadalny. Percy'ego co chwilę ktoś zatrzymywał. Pytali się co tam u niego, czy były jakieś trudności w sprowadzeniu mnie do obozu. Większość z nich nawet na mnie nie spojrzała, ale poznałem już kilka osób. Pokręconego syna Hefajstosa o imieniu Leo. Był trochę dziwny, ale w porządku. Uroczą Piper, córeczkę Afrodyty. Syna Apolla - Willa, bliźniaków od Hermesa.
Zaczęliśmy oglądać domki. Było ich około trzydziestu. Dwunastka ułożona w kształt podkowy, a reszta porozrzucana na całym wzgórzu. Percy wyjaśnił mi, że każdy domek symbolizuje którego z bogów i mieszkają w nim jego dzieci. Niektóre z nich były ogromne jak jedynka czy dwójka, ale większość była o wiele mniejsza i wyglądała skromniej na przykład ósemka i jedenastka.
- Ciekawe w którym ja zamieszkam - pomyślałem na głos nie oczekując odpowiedzi.
- Jak na razie, nie wiemy - opowiedział Percy. - Pewnie twój boski rodzic powie nam kim jesteś przy ognisku. Właśnie wtedy bogowie najczęściej dają nam swoje błogosławieństwo.
- Twój ojciec też zrobił to przy ognisku?
- Nie.
Czekałem na jakieś rozwinięcie, ale Percy milczał. No dobra, pomyślałem, nie będę nalegał. Przechodząc obok któregoś z domków próbowałem zgadnąć do jakiego boga on należy. Coś kiepsko mi to wychodziło. Gdy przechodziliśmy koło domku numer sześć wyszła z niego dziewczyna. Szła w naszą stronę. Miała długie blond włosy, szare oczy zdradzające nie małą inteligencje, ubrana była w obozowy podkoszulek, u pasa miała przypięty sztylet. Muszę przyznać, że była naprawdę ładna, może nawet piękna. Ciekawe czy ma chłopaka. Podeszła do nas i przywitała się z Percym.
- Hej skarbie - odpowiedział i pocałował ją delikatnie. To chyba odpowiedź na moje wcześniejsze pytanie. Gdy przestali się całować dziewczyna wyciągnęła do mnie rękę.
- Cześć. Jestem Annabeth, córka Ateny - po jej słowach uścisnąłem jej dłoń.
- Hej. Jestem Lucas - odpowiedziałem.
Teraz już w trójkę chodziliśmy po Obozie. Zaprowadzili mnie do Wielkiego Domu. Tam poznałem i porozmawiałem z Chejronem. Przeżyłem kolejny szok, gdy zobaczyłem jego dolną część ciała. Musiałem mieć dziwną minę, bo Percy i Annabeth próbowali maskować śmiech, ale coś kiepsko im to wychodziło. Zaczęło się ściemniać. Nadszedł czas na ognisko. Wszyscy obozowicze zgromadzi się przy pawilonie jadalnym. Dzieci Apolla grały na gitarach, wszyscy śpiewali i śmiali się. Dym unoszący się nad ogniem był biały. Wszyscy świetnie się bawili, ale ja trochę się denerwowałem. Percy mówił, że to właśnie przy ognisku mój ojciec mnie uzna. Na chwilę zatraciłem się we własnych myślach.
- Lucas - powiedział Percy, przywołując mnie z powrotem do realnego świata. Było cicho, nikt nie śpiewał. Wszyscy patrzeli się na mnie. Nie, nie na mnie. Na coś co znajdowało się ponad mną. Spojrzałem w tamtą stronę. Już nic tam nie było, ale została złota poświata.
- Witaj Lucasie Collins - powiedział głośno Chejron. - Synu boga Apolla.
~~~~~~~~
Wiem, że jest strasznie krótki. Wiem, że nie ma żadnej akcji, później będzie. Liczę na jakieś komentarze.
poniedziałek, 18 listopada 2013
Historia Lucasa - Rozdział IV
Percy z zimną krwią kazał Mrocznemu lecieć szybciej. Tak na marginesie, wciąż nie rozumiałem jakim cudem koń go rozumie, ale to nie był odpowiedni moment, aby go o to zapytać.
- Masz może jakąś broń? - zapytał.
- Nie mam przy sobie żadnej broni.
- Tak myślałem - skomentował niezadowolony. Wyjął z kieszeni długopis.
- Stary, to długopis, a nie jakiś gadżet Bonda. Nie uratujesz nim świata - powiedziałem jak znawca.
Percy uśmiechnął się łobuzersko. Powiem szczerze z tym uśmiechem wyglądał głupkowato. Ogólnie nie wyglądał na najmądrzejszą osobę, ale jednak wzbudził moje zaufanie. Sądzę, że z resztą nie tylko moje.
- Poważnie? - zapytał irytującym tonem. - To patrz uważnie.
Przyglądałem się. Zdjął zatyczkę. Na moich oczach długopis, zwykły, najzwyklejszy długopis zamienił się w miecz.
- Nie uratuję nim świata? - zapytał retorycznie. - Zrobiłem to już kilka razy. To Orkan, dostałem go od pewnego nauczyciela łaciny.
Moglibyśmy pewnie jeszcze rozmawiać, ale gryf był już tylko kilka metrów za nami. Zbliżał się coraz szybciej. Dopiero teraz zauważyłem jak naprawdę był wielki. Sama jego masa była porażająca. Rozpiętość jego skrzydeł wynosiła jakieś trzy metry. Do tego ostre pazury i dziób.
- Dogania nas! - krzyknąłem spanikowany. Percy zachował zimną krew.
- Mroczny, wiesz gdzie lecieć - polecił pegazowi.
Podniósł pewnie miecz i czekał aż gryf zbliży się dostatecznie. Zbliżył się. Jak zahipnotyzowany patrzyłem na rozgrywającą się scenę walki pomiędzy człowiekiem a mitycznym potworem. Gryf atakował pazurami, wydawał przy tym złowieszcze dźwięki. Percy bronił nas dzielnie. Miecz odparowywał ataki szponów potwora. Towarzyszyła temu seria nieprzyjemnych dale ucha zgrzytów. Walka trwała w najlepsze, a nieco zaczęło ciemnieć. Było widać, że Percy coraz bardziej się męczy.W ułamku sekundy gryf zaatakował z podwójną siłą. Percy dał się zaskoczyć. Gryf pazurami trącił rękę Percy'ego trzymającą rękojeść. Miecz wypadł mu z ręki i spadł w stronę pędzących samochodów na ulicach jakiegoś dużego miasta. Percy sięgnął do kieszeni jakby chciał ponownie wyjąć z niej długopis. Ale niestety nic tam nie znalazł. Gryf ponownie zaatakował, ale Percy kazał Mrocznemu gwałtownie skręcić. Tym razem to my zaskoczyliśmy potwora.
Nagle sobie przypomniałem. Nie istotne jak dotąd zdarzenie. Miałem jedenaście lat. Ja i mama siedzieliśmy przy stole kuchennym. Jedliśmy obiad. Mama ni stąd ni zowąd oznajmiła.
- Pewnego dnia Lucasie, wpadniesz w poważne tarapaty. Nie protestuj bo wiem, że tak będzie i nie wydarzą się one z twojej winy. Gdy ten moment nadejdzie przyda ci się to - wyjęła z kieszeni czarny grzebień. - Może ci on uratować życie. Gdy znajdziesz się w trudnej sytuacji.
Przyjąłem podarek bez słowa. Uważałem to za dość dziwny fakt, że grzebień może uratować mi życie, ale zawsze trzymałem go przy sobie w kieszeni. Ludzie uważali, że jestem próżny i w samotności ciągle poprawiałem włosy. Co oczywiście było nieprawdą. Nie, nigdy tego nie zrobiłem. Czujecie ten sarkazm?
Ale właśnie teraz, kilka kilometrów nad ziemią na latającym pegazie atakowany przez mitycznego gryfa, byłem pewny, że to o takiej sytuacji mówiła mama. Zdeterminowany wyjąłem z kieszeni dżinsów czarny grzebień. Podrzuciłem go do góry. W powietrzu zamienił się w łuk i kołczan pełen strzał. Kołczan spadł mi na plecy, a łuk idealnie ułożył się w ręce. Nigdy w życiu nie używałem łuku. Ale mimo to doskonale wiedziałem co zrobić. Moje strzały dokładnie trafiały tam gdzie chciałem. Gryf nie spodziewał się ataku z mojej strony. Jedna z moich strzał trafiła go w szyję, druga w pierś, a trzecia w głowę. Percy z kieszeni wyjął Orkana i jednym ruchem ręki odciął potworowi głowę. Ciało i głowa zamieniły się w żółty pył i po prostu rozpłynęły się w powietrzu.
- I z głowy.
Percy zażartował, zmienił miecz z powrotem w długopis i schował go do kieszeni.
- Fajny łuk - skomentował uśmiechając się z podziwem.
Spojrzałem na moją nowo nabytą broń. Łuk, kołczan i strzały były złote, wyglądały jakby ociekały złotem. W kołczanie było dwanaście strzał. Zauważyłem, że jest ich tyle samo ile było na początku, a przecież nie powinienem mieć trzech. Zrozumiałem, że strzały same się uzupełniają. Zastanowiłem się co z nim zrobię. Nagle zamienił się w grzebień. Bez słowa schowałem go do kieszeni.
- To. Było. Świetne.- powiedziałem z przerwami. Byłem cały nabuzowany. Percy zaczął się śmiać.
- Kierunek Long Island - powiedział przez śmiech.
Zaczęliśmy rozmawiać o życiu Herosa. Percy opowiedział mi o swoim dotychczasowym życiu. O pokonaniu Kronosa, a później Gai. O potworach i ich powracaniu z Tartaru. O tym czym dal nas jest dysleksja i ADHD. I o tym co najbardziej mnie interesowało, czyli o Obozie Herosów. Tak mijały nam całe godziny. Zrobiło się już ciemno.
- Lucasie Collins, witaj w moim mieście. W Nowym Jorku
- Twoje miasto? Tak samo nazywam Chicago.
- Taa, mieszkam na Manhattanie.
Dolecieliśmy na Long Island.
- Oto Obóz Herosów, twój nowy dom.
Z grzbietu pegaza widziałem cały obóz. Wydawało mi się, że już go kiedyś widziałem, ale nie mogłem sobie przypomnieć skąd. Wylądowaliśmy, a ja zobaczyłem te dwanaście domków jakie narysowałem.
Wtedy się dowiedziałem. Obóz wyglądał dokładnie tak samo jak obrazek, który narysowałem na lekcji chemii przed przybyciem Percy'ego.
~~~~~~
Wiem, wiem. Nie mieliście pojęcia, że rysunek Lucasa przedstawia Obóz Herosów.
Liczę na szczere komentarze.
- Masz może jakąś broń? - zapytał.
- Nie mam przy sobie żadnej broni.
- Tak myślałem - skomentował niezadowolony. Wyjął z kieszeni długopis.
- Stary, to długopis, a nie jakiś gadżet Bonda. Nie uratujesz nim świata - powiedziałem jak znawca.
Percy uśmiechnął się łobuzersko. Powiem szczerze z tym uśmiechem wyglądał głupkowato. Ogólnie nie wyglądał na najmądrzejszą osobę, ale jednak wzbudził moje zaufanie. Sądzę, że z resztą nie tylko moje.
- Poważnie? - zapytał irytującym tonem. - To patrz uważnie.
Przyglądałem się. Zdjął zatyczkę. Na moich oczach długopis, zwykły, najzwyklejszy długopis zamienił się w miecz.
- Nie uratuję nim świata? - zapytał retorycznie. - Zrobiłem to już kilka razy. To Orkan, dostałem go od pewnego nauczyciela łaciny.
Moglibyśmy pewnie jeszcze rozmawiać, ale gryf był już tylko kilka metrów za nami. Zbliżał się coraz szybciej. Dopiero teraz zauważyłem jak naprawdę był wielki. Sama jego masa była porażająca. Rozpiętość jego skrzydeł wynosiła jakieś trzy metry. Do tego ostre pazury i dziób.
- Dogania nas! - krzyknąłem spanikowany. Percy zachował zimną krew.
- Mroczny, wiesz gdzie lecieć - polecił pegazowi.
Podniósł pewnie miecz i czekał aż gryf zbliży się dostatecznie. Zbliżył się. Jak zahipnotyzowany patrzyłem na rozgrywającą się scenę walki pomiędzy człowiekiem a mitycznym potworem. Gryf atakował pazurami, wydawał przy tym złowieszcze dźwięki. Percy bronił nas dzielnie. Miecz odparowywał ataki szponów potwora. Towarzyszyła temu seria nieprzyjemnych dale ucha zgrzytów. Walka trwała w najlepsze, a nieco zaczęło ciemnieć. Było widać, że Percy coraz bardziej się męczy.W ułamku sekundy gryf zaatakował z podwójną siłą. Percy dał się zaskoczyć. Gryf pazurami trącił rękę Percy'ego trzymającą rękojeść. Miecz wypadł mu z ręki i spadł w stronę pędzących samochodów na ulicach jakiegoś dużego miasta. Percy sięgnął do kieszeni jakby chciał ponownie wyjąć z niej długopis. Ale niestety nic tam nie znalazł. Gryf ponownie zaatakował, ale Percy kazał Mrocznemu gwałtownie skręcić. Tym razem to my zaskoczyliśmy potwora.
Nagle sobie przypomniałem. Nie istotne jak dotąd zdarzenie. Miałem jedenaście lat. Ja i mama siedzieliśmy przy stole kuchennym. Jedliśmy obiad. Mama ni stąd ni zowąd oznajmiła.
- Pewnego dnia Lucasie, wpadniesz w poważne tarapaty. Nie protestuj bo wiem, że tak będzie i nie wydarzą się one z twojej winy. Gdy ten moment nadejdzie przyda ci się to - wyjęła z kieszeni czarny grzebień. - Może ci on uratować życie. Gdy znajdziesz się w trudnej sytuacji.
Przyjąłem podarek bez słowa. Uważałem to za dość dziwny fakt, że grzebień może uratować mi życie, ale zawsze trzymałem go przy sobie w kieszeni. Ludzie uważali, że jestem próżny i w samotności ciągle poprawiałem włosy. Co oczywiście było nieprawdą. Nie, nigdy tego nie zrobiłem. Czujecie ten sarkazm?
Ale właśnie teraz, kilka kilometrów nad ziemią na latającym pegazie atakowany przez mitycznego gryfa, byłem pewny, że to o takiej sytuacji mówiła mama. Zdeterminowany wyjąłem z kieszeni dżinsów czarny grzebień. Podrzuciłem go do góry. W powietrzu zamienił się w łuk i kołczan pełen strzał. Kołczan spadł mi na plecy, a łuk idealnie ułożył się w ręce. Nigdy w życiu nie używałem łuku. Ale mimo to doskonale wiedziałem co zrobić. Moje strzały dokładnie trafiały tam gdzie chciałem. Gryf nie spodziewał się ataku z mojej strony. Jedna z moich strzał trafiła go w szyję, druga w pierś, a trzecia w głowę. Percy z kieszeni wyjął Orkana i jednym ruchem ręki odciął potworowi głowę. Ciało i głowa zamieniły się w żółty pył i po prostu rozpłynęły się w powietrzu.
- I z głowy.
Percy zażartował, zmienił miecz z powrotem w długopis i schował go do kieszeni.
- Fajny łuk - skomentował uśmiechając się z podziwem.
Spojrzałem na moją nowo nabytą broń. Łuk, kołczan i strzały były złote, wyglądały jakby ociekały złotem. W kołczanie było dwanaście strzał. Zauważyłem, że jest ich tyle samo ile było na początku, a przecież nie powinienem mieć trzech. Zrozumiałem, że strzały same się uzupełniają. Zastanowiłem się co z nim zrobię. Nagle zamienił się w grzebień. Bez słowa schowałem go do kieszeni.
- To. Było. Świetne.- powiedziałem z przerwami. Byłem cały nabuzowany. Percy zaczął się śmiać.
- Kierunek Long Island - powiedział przez śmiech.
Zaczęliśmy rozmawiać o życiu Herosa. Percy opowiedział mi o swoim dotychczasowym życiu. O pokonaniu Kronosa, a później Gai. O potworach i ich powracaniu z Tartaru. O tym czym dal nas jest dysleksja i ADHD. I o tym co najbardziej mnie interesowało, czyli o Obozie Herosów. Tak mijały nam całe godziny. Zrobiło się już ciemno.
- Lucasie Collins, witaj w moim mieście. W Nowym Jorku
- Twoje miasto? Tak samo nazywam Chicago.
- Taa, mieszkam na Manhattanie.
Dolecieliśmy na Long Island.
- Oto Obóz Herosów, twój nowy dom.
Z grzbietu pegaza widziałem cały obóz. Wydawało mi się, że już go kiedyś widziałem, ale nie mogłem sobie przypomnieć skąd. Wylądowaliśmy, a ja zobaczyłem te dwanaście domków jakie narysowałem.
Wtedy się dowiedziałem. Obóz wyglądał dokładnie tak samo jak obrazek, który narysowałem na lekcji chemii przed przybyciem Percy'ego.
~~~~~~
Wiem, wiem. Nie mieliście pojęcia, że rysunek Lucasa przedstawia Obóz Herosów.
Liczę na szczere komentarze.
sobota, 16 listopada 2013
Historia Lucasa - Rozdział III
Dobra, pierwsze co pomyślałem po jego słowach. Ten gościu to totalny świr. Zacząłem się zastanawiać, czy jeśli bym uciekł, pobiegłby za mną. Wydaje mi się, że tak.
- Słuchaj Peter... - zacząłem, ale mi przerwał.
- Jestem Percy - powiedział zirytowany.
- Peter, Percy. Co za różnica? Dobra, nie ważne. Słuchaj Percy, czy jak tam się nazywasz. Przylatujesz tutaj na jakimś skrzydlatym koniu i mówisz, że muszę udać się w bezpieczne miejsce. Może w twoim świecie to jest na porządku dziennym, ale nie w moim.
- Lucas, uspokój się proszę - powiedział spokojnie. Przez chwilę starałem się wykonać jego polecenie, ale było to zbyt trudne, więc zrezygnowałem z swoich starań.
- Nie jesteś normalny człowiekiem - zaczął mówić. Jego słowa mnie zafascynowały, więc postanowiłem słuchać. - Nie jesteś taki jak ludzie z tej szkoły. Jesteś taki jak ja. Jak ludzie z bezpiecznego miejsca. Jesteś dzieckiem półkrwi. Kojarzysz te wszystkie historię o bogach greckich i w ogóle. To wszystko dzieje się na prawdę. Bogowie olimpijscy istnieją. Potwory zresztą też. Jestem półbogiem, dzieckiem Posejdona, boga mórz i oceanów. Ty też jesteś półbogiem, herosem, tyle, ze nie wiem kto jest twoim rodzicem.
- Ej, koleś. Zwolnij trochę. Pogubiłem się.
- Wszyscy na początku jesteśmy zagubieni. Jest nas pełno. Setki. Niektórzy wybierają normalne życie, ale większość udaje się do jedynego bezpiecznego miejsca na ziemi dla takich jak my. Do Obozu Herosów. Uczymy się tam jak walczyć, zabijać potwory. Czyli ogółem jak przeżyć - westchnął i zakończył swój monolog.
Zawrócił mi w głowie. Nawet bardzo. Część mnie krzyczała, że ten Percy to jakich wariat, który zwiał z psychiatryka. Że to wszystko tylko walnięta historyjka chorego kolesia. Ale ta druga część mnie była pewna, że wszystko, każde wypowiedziane słowo to prawda. Nie wiem dlaczego, ale uwierzyłem Percy'emu. Czułem, po prostu czułem, że to prawda, że jestem inny od reszty. Wiem, ze nie powinienem wierzyć w bajki chłopaka, którego widziałem pierwszy raz w życiu, ale jego słowa to jedyne wyjaśnienie na większość dziwnych sytuacji, które mi się przydarzyły.
Nagle, ciszę przerwał okropny krzyk. Chyba krzyk. Brzmiało trochę jak ptak, ale jednocześnie nie jak ptak. Jakby coś wielkiego i potężnego.
- Czy wspomniałem, że musimy się spieszyć, bo goni mnie rozwścieczony gryf? - zapytał zmieszany.
- Nie! Nic na ten temat nie wspomniałeś - powiedziałem oburzony.
- To teraz już wiesz - oznajmił jakby wściekły gryf nie był żadnym poważnym problemem.
Nagle z klasy wyszedł czarny pegaz, na którym przyleciał Percy. Po dziś dzień nie mam pojęcia jak ten koń otworzył drzwi.
- Nie Mroczny nie mam przy sobie donatów. Tak to jest ten heros. Spokojnie, Lucas to przyjaciel - powiedział do konia jakby Mroczny doskonale rozumiał co Percy do niego mówi. - Przyszedłeś w odpowiednim momencie. Tak w ogóle, w jaki sposób udało ci się otworzyć drzwi? Mniejsza z tym. Ten gryf nas znalazł. Musimy lecieć. To jak Lucas, zostajesz czy lecisz?
Zdecydowałem się w ułamku sekundy.
- Lecę - powiedziałem. Byłem poważny jak nigdy w życiu.
- To wsiadaj.
Pomógł mi wsiąść na pegaza, a sam wlazł na grzbiet konia zaraz po mnie. Wróciliśmy do klasy. Po raz ostatni widziałem tych wszystkich imbecyli. Żałowałem tylko, że nie pożegnałem się z Fredem. Byłem pewny, że będę tęsknić za tym szalonym gościem. I za Charlotte. Moją piękną, kochaną Charlotte. Mroczny wyleciał rozbitym oknem.
Wow! Nigdy nie leciałem na skrzydlatym koniu. Było to świetne przeżycie. Mówię wam, musicie spróbować! Czułem wiatr we włosach, wszystko tam w dole wydawało się takie odległe i małe.
- Gdzie właściwie jest ten Obóz Herosów? - Ciężko było mówić w tym wietrze, ale Percy usłyszał moje pytanie.
- Na Long Island w Nowym Jorku.
W Nowy Jorku? Już chciałem zacząć protestować, ale znów usłyszałem ten ptasi okrzyk. Spojrzałem do tyłu. Kilkanaście metrów za nami leciał pół orzeł pół lew. Zbliżał się coraz szybciej.
- Chyba mamy towarzystwo - powiedział Percy grobowym tonem.
~~~~~~
I oto trzeci rozdział. Starałam się, żeby był długi. Przynajmniej dłuższy niż poprzednie.
Jeśli przeczytałeś, to proszę skomentuj.
- Słuchaj Peter... - zacząłem, ale mi przerwał.
- Jestem Percy - powiedział zirytowany.
- Peter, Percy. Co za różnica? Dobra, nie ważne. Słuchaj Percy, czy jak tam się nazywasz. Przylatujesz tutaj na jakimś skrzydlatym koniu i mówisz, że muszę udać się w bezpieczne miejsce. Może w twoim świecie to jest na porządku dziennym, ale nie w moim.
- Lucas, uspokój się proszę - powiedział spokojnie. Przez chwilę starałem się wykonać jego polecenie, ale było to zbyt trudne, więc zrezygnowałem z swoich starań.
- Nie jesteś normalny człowiekiem - zaczął mówić. Jego słowa mnie zafascynowały, więc postanowiłem słuchać. - Nie jesteś taki jak ludzie z tej szkoły. Jesteś taki jak ja. Jak ludzie z bezpiecznego miejsca. Jesteś dzieckiem półkrwi. Kojarzysz te wszystkie historię o bogach greckich i w ogóle. To wszystko dzieje się na prawdę. Bogowie olimpijscy istnieją. Potwory zresztą też. Jestem półbogiem, dzieckiem Posejdona, boga mórz i oceanów. Ty też jesteś półbogiem, herosem, tyle, ze nie wiem kto jest twoim rodzicem.
- Ej, koleś. Zwolnij trochę. Pogubiłem się.
- Wszyscy na początku jesteśmy zagubieni. Jest nas pełno. Setki. Niektórzy wybierają normalne życie, ale większość udaje się do jedynego bezpiecznego miejsca na ziemi dla takich jak my. Do Obozu Herosów. Uczymy się tam jak walczyć, zabijać potwory. Czyli ogółem jak przeżyć - westchnął i zakończył swój monolog.
Zawrócił mi w głowie. Nawet bardzo. Część mnie krzyczała, że ten Percy to jakich wariat, który zwiał z psychiatryka. Że to wszystko tylko walnięta historyjka chorego kolesia. Ale ta druga część mnie była pewna, że wszystko, każde wypowiedziane słowo to prawda. Nie wiem dlaczego, ale uwierzyłem Percy'emu. Czułem, po prostu czułem, że to prawda, że jestem inny od reszty. Wiem, ze nie powinienem wierzyć w bajki chłopaka, którego widziałem pierwszy raz w życiu, ale jego słowa to jedyne wyjaśnienie na większość dziwnych sytuacji, które mi się przydarzyły.
Nagle, ciszę przerwał okropny krzyk. Chyba krzyk. Brzmiało trochę jak ptak, ale jednocześnie nie jak ptak. Jakby coś wielkiego i potężnego.
- Czy wspomniałem, że musimy się spieszyć, bo goni mnie rozwścieczony gryf? - zapytał zmieszany.
- Nie! Nic na ten temat nie wspomniałeś - powiedziałem oburzony.
- To teraz już wiesz - oznajmił jakby wściekły gryf nie był żadnym poważnym problemem.
Nagle z klasy wyszedł czarny pegaz, na którym przyleciał Percy. Po dziś dzień nie mam pojęcia jak ten koń otworzył drzwi.
- Nie Mroczny nie mam przy sobie donatów. Tak to jest ten heros. Spokojnie, Lucas to przyjaciel - powiedział do konia jakby Mroczny doskonale rozumiał co Percy do niego mówi. - Przyszedłeś w odpowiednim momencie. Tak w ogóle, w jaki sposób udało ci się otworzyć drzwi? Mniejsza z tym. Ten gryf nas znalazł. Musimy lecieć. To jak Lucas, zostajesz czy lecisz?
Zdecydowałem się w ułamku sekundy.
- Lecę - powiedziałem. Byłem poważny jak nigdy w życiu.
- To wsiadaj.
Pomógł mi wsiąść na pegaza, a sam wlazł na grzbiet konia zaraz po mnie. Wróciliśmy do klasy. Po raz ostatni widziałem tych wszystkich imbecyli. Żałowałem tylko, że nie pożegnałem się z Fredem. Byłem pewny, że będę tęsknić za tym szalonym gościem. I za Charlotte. Moją piękną, kochaną Charlotte. Mroczny wyleciał rozbitym oknem.
Wow! Nigdy nie leciałem na skrzydlatym koniu. Było to świetne przeżycie. Mówię wam, musicie spróbować! Czułem wiatr we włosach, wszystko tam w dole wydawało się takie odległe i małe.
- Gdzie właściwie jest ten Obóz Herosów? - Ciężko było mówić w tym wietrze, ale Percy usłyszał moje pytanie.
- Na Long Island w Nowym Jorku.
W Nowy Jorku? Już chciałem zacząć protestować, ale znów usłyszałem ten ptasi okrzyk. Spojrzałem do tyłu. Kilkanaście metrów za nami leciał pół orzeł pół lew. Zbliżał się coraz szybciej.
- Chyba mamy towarzystwo - powiedział Percy grobowym tonem.
~~~~~~
I oto trzeci rozdział. Starałam się, żeby był długi. Przynajmniej dłuższy niż poprzednie.
Jeśli przeczytałeś, to proszę skomentuj.
środa, 13 listopada 2013
Historia Lucasa - Rozdział II
Matma. Co za masakra. Nie mam zielonego pojęcia do
czego mi się to przyda w życiu. Siedziałem w jednej ławce z Fredem.
Nauczycielka coś tam mówiła o ułamkach, ale ja nie zwracałem na to najmniejszej
uwagi. Do klasy weszła najpiękniejsza dziewczyna jaką w życiu widziałem.
Charlotte Fox.
- Kolejne spóźnienie panno Fox. Proszę zająć miejsce
– powiedziała nauczycielka surowym tonem.
- Przepraszam – powiedziała cicho, uśmiechnęła się
przepraszająco i usiadła na swoje miejsce.
Charlotte była przepiękna. Miała długie brązowe
włosy i oczy barwy czekolady. Podkochiwałem się w niej odkąd tylko pamiętam.
Nigdy jej tego nie powiedziałem. Bałem się jak nie wiem co. Raz ułożyłem, gdy
miałem chyba 7 lub 8 lat, specjalnie dla niej wiersz. Długo się nad nim
męczyłem. Był idealny, jak zresztą każdy mój wiersz. Wspomniałem już, że kocham
pisać? W przyszłości zostanę poetą. Raz napisałem przepiękny wiersz o….
Mniejsza z tym. No więc, ułożyłem wiersz i postanowiłem go jej wyrecytować
przed wszystkimi. Po powiedzeniu widziałem w jej oczach, że jest wzruszona i
bliska płaczu. Wtedy byłem pewny, że to z zachwytu, ale teraz sądzę, że to ze
śmiechu. Wszyscy dookoła się śmieli. Niektórzy pamiętają to do dziś i czasami
pytają To jak Collins, kiedy w końcu
będzie ten ślub? Idioci. No, ale ślubu jak nie było, tak nie ma. I w
najbliższym czasie na pewno nie będzie. Charlotte to dziewczyna z zupełnie
innej ligi, ale i tak nie traciłem nadziei.
Strasznie szybko coś minęła ta matma. Chemia.
Jeszcze gorzej. I znowu jedna ławka z Fredem. Na tej lekcji nie było mojej
wybranki, więc nie miałem nawet na kogo popatrzeć. Szkoda. Ale teraz myślę, że
chyba dobrze, że jej tam nie było.
Pisałem. Tym razem haiku. Niektórzy twierdzą, że są
głupie, ale mnie ostatnio zafascynowały. Gdy już nie przychodziły mi do głowy
żadne rymy, zacząłem rysować. Nie myślałem co tak naprawdę rysuję. Moja ręka
bezmyślnie poruszała ołówkiem. Gdy skończyłem okazało się, że to jakieś wzgórze.
Był tam las, jezioro, ale najdziwniejsze było dwanaście domków ułożonych w kształt
podkowy. Każdy domek był inny, wyjątkowy. Było tam jeszcze boisko do siatkówki
i jakaś sala treningowa. Wszędzie było pełno osób, głównie nastolatków. Każdy
miał na sobie koszulkę z napisem Obóz
Herosów. Okej, nie miało to dla mnie żadnego sensu. Nie miałem pojęcia
dlaczego akurat to narysowałem, ale wiedziałem, że nie jest to przypadkowe. To
musiało coś znaczyć. Gorączkowo się nad tym zastanawiałem, co jest dość dziwne, bo ja nieczęsto przejmuję się czymś tak bardzo, a szczególnie jakimś rysunkiem.
Moje rozmyślania zostały nagle przerwane.
Coś rozbiło okno. Był to czarny koń. Do tego miał
skrzydła. Nie jestem znawcą, ale chyba oficjalna nazwa tego stworzenia to
pegaz. Ale problem w tym, że pegazy nie istnieją. Patrzałem zszokowany, ale
wyglądało na to, że nikt inny w klasie nie zauważył skrzydlatego konia.
- To ty jesteś Lucas? – zapytał ktoś.
Ten ktoś siedział na pegazie. Zachowując ciszę
obserwowałem go uważnie. Powoli zszedł z konia. Był bardzo wysoki i – nie mogę
zaprzeczyć – przystojny. Miał czarne włosy i zielone oczy. Był ubrany w
koszulkę z mojego obrazka. Gestem pokazał abyśmy wyszli z sali. Bez słowa
podniosłem się z krzesła i wszedłem z klasy, śledziły mnie spojrzenia
wszystkich obecnych, ale nikt się nie odezwał. Na holu było pusto.
- Ta, to ja jestem Lucas – potwierdziłem, gdy
byliśmy sami. – A kim ty jesteś i czego chcesz?
Nieznajomy odpowiedział powoli, jakby rozmyślał nad
każdym wypowiedzianym słowem.
- Jestem Percy Jackson
i przyszedłem tu, aby zabrać cię w bezpieczne miejsce.
~~~~~~
Starałam się, aby był dłuższy. Mam nadzieję, że wam
się podoba. :D
Historia Lucasa - Rozdział I
Nazywam się Lucas Collins. Mam 15 lat. Chciałbym abyście wysłuchali mojej historii. Większość z Was na pewno uzna ją za nudną, ale może niektórym się spodoba i Was zaciekawi. Będzie to historia o tym jak jedno wydarzenie na zawszę odmieniło moje życie.
Akcja rozpoczyna się w Chicago. To moje miasto. To znaczy, nie moje, ale mieszkałem w nim od zawsze. Wychowywałem się w małym mieszkanku na dzielnicy takiej jak każda inna. Zajmowała się mną moja mama. Najcudowniejsza kobieta jaką w życiu spotkałem. Sądzę, że mój ojciec nigdy na nią nie zasługiwał. Mimo, że nigdy nie spotkałem ojca, uważam go za nieczułego drania. Zrobił mojej mamie dziecko i zwiał. Dobra zszedłem z tematu.
Pewnego pochmurnego dnia, to chyba był listopad, obudziłem się jak zawsze, zjadłem śniadanie z mamą, pocałowałem ją w czubek głowy pokrytej burzą czarnych włosów, takich jak moje i ruszyłem do szkoły.
Moja szkoła to zwykły szary budynek. Jest w niej pełno półgłówków, i ja się chyba do nich zaliczam. Mam dysleksje i jestem okropnie nadpobudliwy, wykryto u mnie objawy ADHD. Inni uczniowie uznawali mnie za walnięte dziwadło. Nie obchodziło mnie ich zdanie. To chyba dobrze.
- Ej! Luuuucaaaas! - zawołał mój przyjaciel Fred przedłużając samogłoski.
- Siema Fredi - przywitałem się, specjalnie wykorzystując zdrobnienie którego nie znosi. Uśmiechnąłem się przy tym głupkowato.
- Naprawdę zabawne stary.
Może go opiszę. Fred jest niski, ma kręcone blond włosy i wesołe czarne oczy. Zawsze się uśmiecha. Często jest wkurzający, ale to mój jedyny przyjaciel, więc nie narzekam. Kocha drzewa i przyrodę. Zostawię to bez komentarza. Uwielbia tortillę, ale potrafi zjeść dosłownie wszystko. Raz nawet widziałem jak zjadł puszkę po coli. Och, zapomniałem o jednej chyba ważnej rzeczy, chodzi o kulach.
Zadźwięczał dzwonek.
Bez słowa ruszyliśmy do klasy. Jak na razie nic się nie działo, ale to dopiero początek dnia.
~~~~~~
Ta dam!
Oto pierwszy rozdział. Wiem, że króciutki, ale lepszy taki niż w ogóle. Następne będą dłuższe.
Mam nadzieję, że się podoba.
Jeśli przeczytałeś byłoby miło gdybyś zostawił komentarz. Liczę na szczerą treść, przyjmę każdy rodzaj krytyki.
Akcja rozpoczyna się w Chicago. To moje miasto. To znaczy, nie moje, ale mieszkałem w nim od zawsze. Wychowywałem się w małym mieszkanku na dzielnicy takiej jak każda inna. Zajmowała się mną moja mama. Najcudowniejsza kobieta jaką w życiu spotkałem. Sądzę, że mój ojciec nigdy na nią nie zasługiwał. Mimo, że nigdy nie spotkałem ojca, uważam go za nieczułego drania. Zrobił mojej mamie dziecko i zwiał. Dobra zszedłem z tematu.
Pewnego pochmurnego dnia, to chyba był listopad, obudziłem się jak zawsze, zjadłem śniadanie z mamą, pocałowałem ją w czubek głowy pokrytej burzą czarnych włosów, takich jak moje i ruszyłem do szkoły.
Moja szkoła to zwykły szary budynek. Jest w niej pełno półgłówków, i ja się chyba do nich zaliczam. Mam dysleksje i jestem okropnie nadpobudliwy, wykryto u mnie objawy ADHD. Inni uczniowie uznawali mnie za walnięte dziwadło. Nie obchodziło mnie ich zdanie. To chyba dobrze.
- Ej! Luuuucaaaas! - zawołał mój przyjaciel Fred przedłużając samogłoski.
- Siema Fredi - przywitałem się, specjalnie wykorzystując zdrobnienie którego nie znosi. Uśmiechnąłem się przy tym głupkowato.
- Naprawdę zabawne stary.
Może go opiszę. Fred jest niski, ma kręcone blond włosy i wesołe czarne oczy. Zawsze się uśmiecha. Często jest wkurzający, ale to mój jedyny przyjaciel, więc nie narzekam. Kocha drzewa i przyrodę. Zostawię to bez komentarza. Uwielbia tortillę, ale potrafi zjeść dosłownie wszystko. Raz nawet widziałem jak zjadł puszkę po coli. Och, zapomniałem o jednej chyba ważnej rzeczy, chodzi o kulach.
Zadźwięczał dzwonek.
Bez słowa ruszyliśmy do klasy. Jak na razie nic się nie działo, ale to dopiero początek dnia.
~~~~~~
Ta dam!
Oto pierwszy rozdział. Wiem, że króciutki, ale lepszy taki niż w ogóle. Następne będą dłuższe.
Mam nadzieję, że się podoba.
Jeśli przeczytałeś byłoby miło gdybyś zostawił komentarz. Liczę na szczerą treść, przyjmę każdy rodzaj krytyki.
Taki mały wstęp.
Siemanko!
No więc tak. Jest to blog mojego autorstwa o tematyce związanej z serią Percy Jackson i bogowie olimpijscy oraz Olimpijscy Herosi. Nie będzie rzeczy dokładnie tak jak w książce, dodam nowe, stworzone przeze mnie postacie itd.
Jeśli to czytasz, fajnie by było gdybyś zastawił/a jakiś komentarz lub coś.
No to tyle. Miłego czytania i mam nadzieję, że Wam się spodoba :D
No więc tak. Jest to blog mojego autorstwa o tematyce związanej z serią Percy Jackson i bogowie olimpijscy oraz Olimpijscy Herosi. Nie będzie rzeczy dokładnie tak jak w książce, dodam nowe, stworzone przeze mnie postacie itd.
Jeśli to czytasz, fajnie by było gdybyś zastawił/a jakiś komentarz lub coś.
No to tyle. Miłego czytania i mam nadzieję, że Wam się spodoba :D
Subskrybuj:
Posty (Atom)