Percy z zimną krwią kazał Mrocznemu lecieć szybciej. Tak na marginesie, wciąż nie rozumiałem jakim cudem koń go rozumie, ale to nie był odpowiedni moment, aby go o to zapytać.
- Masz może jakąś broń? - zapytał.
- Nie mam przy sobie żadnej broni.
- Tak myślałem - skomentował niezadowolony. Wyjął z kieszeni długopis.
- Stary, to długopis, a nie jakiś gadżet Bonda. Nie uratujesz nim świata - powiedziałem jak znawca.
Percy uśmiechnął się łobuzersko. Powiem szczerze z tym uśmiechem wyglądał głupkowato. Ogólnie nie wyglądał na najmądrzejszą osobę, ale jednak wzbudził moje zaufanie. Sądzę, że z resztą nie tylko moje.
- Poważnie? - zapytał irytującym tonem. - To patrz uważnie.
Przyglądałem się. Zdjął zatyczkę. Na moich oczach długopis, zwykły, najzwyklejszy długopis zamienił się w miecz.
- Nie uratuję nim świata? - zapytał retorycznie. - Zrobiłem to już kilka razy. To Orkan, dostałem go od pewnego nauczyciela łaciny.
Moglibyśmy pewnie jeszcze rozmawiać, ale gryf był już tylko kilka metrów za nami. Zbliżał się coraz szybciej. Dopiero teraz zauważyłem jak naprawdę był wielki. Sama jego masa była porażająca. Rozpiętość jego skrzydeł wynosiła jakieś trzy metry. Do tego ostre pazury i dziób.
- Dogania nas! - krzyknąłem spanikowany. Percy zachował zimną krew.
- Mroczny, wiesz gdzie lecieć - polecił pegazowi.
Podniósł pewnie miecz i czekał aż gryf zbliży się dostatecznie. Zbliżył się. Jak zahipnotyzowany patrzyłem na rozgrywającą się scenę walki pomiędzy człowiekiem a mitycznym potworem. Gryf atakował pazurami, wydawał przy tym złowieszcze dźwięki. Percy bronił nas dzielnie. Miecz odparowywał ataki szponów potwora. Towarzyszyła temu seria nieprzyjemnych dale ucha zgrzytów. Walka trwała w najlepsze, a nieco zaczęło ciemnieć. Było widać, że Percy coraz bardziej się męczy.W ułamku sekundy gryf zaatakował z podwójną siłą. Percy dał się zaskoczyć. Gryf pazurami trącił rękę Percy'ego trzymającą rękojeść. Miecz wypadł mu z ręki i spadł w stronę pędzących samochodów na ulicach jakiegoś dużego miasta. Percy sięgnął do kieszeni jakby chciał ponownie wyjąć z niej długopis. Ale niestety nic tam nie znalazł. Gryf ponownie zaatakował, ale Percy kazał Mrocznemu gwałtownie skręcić. Tym razem to my zaskoczyliśmy potwora.
Nagle sobie przypomniałem. Nie istotne jak dotąd zdarzenie. Miałem jedenaście lat. Ja i mama siedzieliśmy przy stole kuchennym. Jedliśmy obiad. Mama ni stąd ni zowąd oznajmiła.
- Pewnego dnia Lucasie, wpadniesz w poważne tarapaty. Nie protestuj bo wiem, że tak będzie i nie wydarzą się one z twojej winy. Gdy ten moment nadejdzie przyda ci się to - wyjęła z kieszeni czarny grzebień. - Może ci on uratować życie. Gdy znajdziesz się w trudnej sytuacji.
Przyjąłem podarek bez słowa. Uważałem to za dość dziwny fakt, że grzebień może uratować mi życie, ale zawsze trzymałem go przy sobie w kieszeni. Ludzie uważali, że jestem próżny i w samotności ciągle poprawiałem włosy. Co oczywiście było nieprawdą. Nie, nigdy tego nie zrobiłem. Czujecie ten sarkazm?
Ale właśnie teraz, kilka kilometrów nad ziemią na latającym pegazie atakowany przez mitycznego gryfa, byłem pewny, że to o takiej sytuacji mówiła mama. Zdeterminowany wyjąłem z kieszeni dżinsów czarny grzebień. Podrzuciłem go do góry. W powietrzu zamienił się w łuk i kołczan pełen strzał. Kołczan spadł mi na plecy, a łuk idealnie ułożył się w ręce. Nigdy w życiu nie używałem łuku. Ale mimo to doskonale wiedziałem co zrobić. Moje strzały dokładnie trafiały tam gdzie chciałem. Gryf nie spodziewał się ataku z mojej strony. Jedna z moich strzał trafiła go w szyję, druga w pierś, a trzecia w głowę. Percy z kieszeni wyjął Orkana i jednym ruchem ręki odciął potworowi głowę. Ciało i głowa zamieniły się w żółty pył i po prostu rozpłynęły się w powietrzu.
- I z głowy.
Percy zażartował, zmienił miecz z powrotem w długopis i schował go do kieszeni.
- Fajny łuk - skomentował uśmiechając się z podziwem.
Spojrzałem na moją nowo nabytą broń. Łuk, kołczan i strzały były złote, wyglądały jakby ociekały złotem. W kołczanie było dwanaście strzał. Zauważyłem, że jest ich tyle samo ile było na początku, a przecież nie powinienem mieć trzech. Zrozumiałem, że strzały same się uzupełniają. Zastanowiłem się co z nim zrobię. Nagle zamienił się w grzebień. Bez słowa schowałem go do kieszeni.
- To. Było. Świetne.- powiedziałem z przerwami. Byłem cały nabuzowany. Percy zaczął się śmiać.
- Kierunek Long Island - powiedział przez śmiech.
Zaczęliśmy rozmawiać o życiu Herosa. Percy opowiedział mi o swoim dotychczasowym życiu. O pokonaniu Kronosa, a później Gai. O potworach i ich powracaniu z Tartaru. O tym czym dal nas jest dysleksja i ADHD. I o tym co najbardziej mnie interesowało, czyli o Obozie Herosów. Tak mijały nam całe godziny. Zrobiło się już ciemno.
- Lucasie Collins, witaj w moim mieście. W Nowym Jorku
- Twoje miasto? Tak samo nazywam Chicago.
- Taa, mieszkam na Manhattanie.
Dolecieliśmy na Long Island.
- Oto Obóz Herosów, twój nowy dom.
Z grzbietu pegaza widziałem cały obóz. Wydawało mi się, że już go kiedyś widziałem, ale nie mogłem sobie przypomnieć skąd. Wylądowaliśmy, a ja zobaczyłem te dwanaście domków jakie narysowałem.
Wtedy się dowiedziałem. Obóz wyglądał dokładnie tak samo jak obrazek, który narysowałem na lekcji chemii przed przybyciem Percy'ego.
~~~~~~
Wiem, wiem. Nie mieliście pojęcia, że rysunek Lucasa przedstawia Obóz Herosów.
Liczę na szczere komentarze.
Rozdział ogólnie fajny, ale KRÓTKI! Dodawaj co cztery dni, ale dłuższe!
OdpowiedzUsuńKrótki? Starałam się żeby był długi. Jest najdłuższy z moich wszystkich rozdziałów.
UsuńNiemęczcie człowieka !! Stara się dziewczyna!! Fajne rozdziały krórkie ale jak dużo się w nich dzieje !! Szczegółowo opisujesz wszystko !! Genialny pomysł i oby tak dalej i zapraszam do siebie : drugie-zycie-bianci.blogspot.com ;P ~Ana
OdpowiedzUsuńDzięki, za miłe słowa :D
Usuń