Matma. Co za masakra. Nie mam zielonego pojęcia do
czego mi się to przyda w życiu. Siedziałem w jednej ławce z Fredem.
Nauczycielka coś tam mówiła o ułamkach, ale ja nie zwracałem na to najmniejszej
uwagi. Do klasy weszła najpiękniejsza dziewczyna jaką w życiu widziałem.
Charlotte Fox.
- Kolejne spóźnienie panno Fox. Proszę zająć miejsce
– powiedziała nauczycielka surowym tonem.
- Przepraszam – powiedziała cicho, uśmiechnęła się
przepraszająco i usiadła na swoje miejsce.
Charlotte była przepiękna. Miała długie brązowe
włosy i oczy barwy czekolady. Podkochiwałem się w niej odkąd tylko pamiętam.
Nigdy jej tego nie powiedziałem. Bałem się jak nie wiem co. Raz ułożyłem, gdy
miałem chyba 7 lub 8 lat, specjalnie dla niej wiersz. Długo się nad nim
męczyłem. Był idealny, jak zresztą każdy mój wiersz. Wspomniałem już, że kocham
pisać? W przyszłości zostanę poetą. Raz napisałem przepiękny wiersz o….
Mniejsza z tym. No więc, ułożyłem wiersz i postanowiłem go jej wyrecytować
przed wszystkimi. Po powiedzeniu widziałem w jej oczach, że jest wzruszona i
bliska płaczu. Wtedy byłem pewny, że to z zachwytu, ale teraz sądzę, że to ze
śmiechu. Wszyscy dookoła się śmieli. Niektórzy pamiętają to do dziś i czasami
pytają To jak Collins, kiedy w końcu
będzie ten ślub? Idioci. No, ale ślubu jak nie było, tak nie ma. I w
najbliższym czasie na pewno nie będzie. Charlotte to dziewczyna z zupełnie
innej ligi, ale i tak nie traciłem nadziei.
Strasznie szybko coś minęła ta matma. Chemia.
Jeszcze gorzej. I znowu jedna ławka z Fredem. Na tej lekcji nie było mojej
wybranki, więc nie miałem nawet na kogo popatrzeć. Szkoda. Ale teraz myślę, że
chyba dobrze, że jej tam nie było.
Pisałem. Tym razem haiku. Niektórzy twierdzą, że są
głupie, ale mnie ostatnio zafascynowały. Gdy już nie przychodziły mi do głowy
żadne rymy, zacząłem rysować. Nie myślałem co tak naprawdę rysuję. Moja ręka
bezmyślnie poruszała ołówkiem. Gdy skończyłem okazało się, że to jakieś wzgórze.
Był tam las, jezioro, ale najdziwniejsze było dwanaście domków ułożonych w kształt
podkowy. Każdy domek był inny, wyjątkowy. Było tam jeszcze boisko do siatkówki
i jakaś sala treningowa. Wszędzie było pełno osób, głównie nastolatków. Każdy
miał na sobie koszulkę z napisem Obóz
Herosów. Okej, nie miało to dla mnie żadnego sensu. Nie miałem pojęcia
dlaczego akurat to narysowałem, ale wiedziałem, że nie jest to przypadkowe. To
musiało coś znaczyć. Gorączkowo się nad tym zastanawiałem, co jest dość dziwne, bo ja nieczęsto przejmuję się czymś tak bardzo, a szczególnie jakimś rysunkiem.
Moje rozmyślania zostały nagle przerwane.
Coś rozbiło okno. Był to czarny koń. Do tego miał
skrzydła. Nie jestem znawcą, ale chyba oficjalna nazwa tego stworzenia to
pegaz. Ale problem w tym, że pegazy nie istnieją. Patrzałem zszokowany, ale
wyglądało na to, że nikt inny w klasie nie zauważył skrzydlatego konia.
- To ty jesteś Lucas? – zapytał ktoś.
Ten ktoś siedział na pegazie. Zachowując ciszę
obserwowałem go uważnie. Powoli zszedł z konia. Był bardzo wysoki i – nie mogę
zaprzeczyć – przystojny. Miał czarne włosy i zielone oczy. Był ubrany w
koszulkę z mojego obrazka. Gestem pokazał abyśmy wyszli z sali. Bez słowa
podniosłem się z krzesła i wszedłem z klasy, śledziły mnie spojrzenia
wszystkich obecnych, ale nikt się nie odezwał. Na holu było pusto.
- Ta, to ja jestem Lucas – potwierdziłem, gdy
byliśmy sami. – A kim ty jesteś i czego chcesz?
Nieznajomy odpowiedział powoli, jakby rozmyślał nad
każdym wypowiedzianym słowem.
- Jestem Percy Jackson
i przyszedłem tu, aby zabrać cię w bezpieczne miejsce.
~~~~~~
Starałam się, aby był dłuższy. Mam nadzieję, że wam
się podoba. :D
Ojć jestem pierwszy ;) Powiem ci tak, to jest dopiero 2 rozdział a ja już nie mogę się doczekać co bd dalej. Piszesz na prawdę dobrze, może jeszcze troszkę popracuj nad składnią zdań i interpunkcją ale ogólnie jest świetnie :D
OdpowiedzUsuń