Mój przeciwnik upadł. Rozległy się oklaski, okrzyki, ludzie skandowali moje imię. To było cudowne!
- Zemszczę się za to - warknął ostatkiem sił pokonany.
Nie przejąłem się tym. Słyszałem już wiele podobnych gróźb po wygranych walkach. Te walki był częścią obozu, częścią mojego życia.
- Choć stary, już nic tu po nas - zawołał Isaac. Od niedawna zaczął być moim najlepszym przyjacielem. Poza tym, w ciągu miesiąca moje stosunki z Lucy znacznie się poprawiły. Zacząłem być dla niej opiekuńczym starszym bratem, którego zawsze chciała mieć. Wspomniałem już o tym, że Charlotte też jest półbogiem? Córką Demeter. Jej przyjazd do obozu całkowicie mnie zaskoczył. Stanąłem jak wyryty z ustami otwartymi jak ryba. Zostałbym długo w tamtym miejscy, gdyby nie Isaac. Oczywiście próbowałem z nią gadać, podrywać, ale i tak mnie odpychała, mimo że jestem jednym z najlepszych wojowników w obozie.
- Taaa, spadajmy stąd - powiedziałem, wyszliśmy z sali zmierzając w okolice jeziora.
- Muszę przyznać, to była niezła walka - wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Niezła? - spytałem ironicznie. - Byłem rewelacyjny! Pokonałem go w niecała minutę.
- Ta jasne. Przechwalaj się dalej.
- No przyznaj, że ta walka była świetna - kłóciłem się.
- Okej, okej. To było genialne - przyznał, aby uniknąć konfliktu. - A teraz zmieniając temat. Co u ciebie i Emmy?
To był dość ciężki temat.
- Słyszałeś którąś z plotek? - pokręcił przecząco głową. - To dobrze. Wszystkie to stek bzdur. No więc, na początku było fajnie. Byliśmy razem i w ogóle. Potem zaczęły się spiny, ciągle się kłóciliśmy. Jednego dnia po prostu postanowiliśmy się rozstać. I to tyle.
- Miłość jest do dupy - stwierdził ze zmęczeniem.
- I mówi to facet, który od pomad roku ma dziewczynę. Której, na marginesie nie miałem jeszcze okazji poznać.
Ta, jasne - mruknął całkowicie ignorując moją wypowiedź. - Idziemy postrzelać?
To pytanie zawsze działało. Zapominałem o wszystkim. Wstałem z ziemi i pomogłem Isaacowi wstać. Pobiegliśmy w stronę strzelnicy, ale tam nie dotarliśmy. Przy wejściu do obozu zgromadziło się mnóstwo osób. To nigdy nie świadczy dobrze.
- Chyba dotarł ktoś nowy - stwierdził Isaac.
I się nie mylił. Satyr bez jednego ucha, wyglądało to na dość świeżą ranę, był podtrzymywany przez kilku obozowiczów. Ale dziewczyna stała spokojnie bez niczyjej pomocy. Była średniego wzrostu około czternastoletnia, miała długie czarne włosy i oczy w kolorze morskiej zieleni. Jej uroda była uderzająco podobna do pewnego chłopaka.
- Jak masz na imię? - zapytał Chejron.
- Mary - odpowiedziała.
- A nazwisko?
- Nie mam pojęcia. Nic nie pamiętam.
- A co... - zaczął pytanie, lecz urwał. Nad głową dziewczyny pojawił się znak. Był to trójząb.
Wszyscy obozowicze zaczęli klękać. Ja także. Wiedziałem jakie znaczenie ma ta chwila dla obozu. Pierwsza półbogini od Posejdona. Mary wyglądała jakby nie zdawała sobie sprawy, dlaczego wszyscy klęczymy. Pewnie tak było.
Zawołano Percy'ego. Kazano mu ją oprowadzić, a nam zająć się naszymi sprawami. Zaczęło się ściemniać, więc postanowiłem wrócić do domku. Tam porozmawiałem z Lucy i poszedłem spać.
Nad ranem obudził mnie krzyk. Obudził też wszystkich z domku Apolla. Wyszliśmy na zewnątrz, gdzie zastaliśmy mnóstwo osób w piżamach, a nieliczni mieli na sobie zbroję.
Krzyki dochodziły z domku numer trzy. Wszyscy udaliśmy się tam. To Mary krzyczała. Wykrzykiwała słowa, których nie potrafiłem zrozumieć i widząc twarze zgromadzonych domyśliłem się, że oni też jej nie rozumieją.
Ktoś wreszcie zauważył. Łóżko Percy'ego było całe czerwone, jakby od krwi. Któryś z braci Hood podszedł do łóżka, wziął z niego karteczkę, przeczytał, podał ją komuś innemu i znieruchomiał.
Karteczka przechodziła powoli z osoby do osoby. Wreszcie nadeszła moja kolej. Przeczytałem słowa wolno i dokładnie.
Nie szukajcie go, a przeżyjecie, ale on zginie.
Jeśli postanowicie go szukać i nie znajdziecie w ciągu 72 godzin, zginie i on, i wy wszyscy.
Co wybieracie?
Historie Półbogów
piątek, 21 marca 2014
niedziela, 2 lutego 2014
Historia Lucasa - Rozdział VIII
Rozdział dedykuję kochanej Glonomóżdżek <3
Siedziałem nad jeziorem. Patrzałem na rozległe spokojne wody. Myślałem, dużo myślałem.
Przez chwile tępo obserwowałem martwe ciało Freda. Stałbym tam przez długi czas, gdyby Chejron nie kazałby nam się rozejść. Nie patrzałem gdzie szedłem, wpadałem na innych herosów, potykałem się o kamienie. Ale nie zwracałem na to uwagi. W ten sposób trafiłem nad jezioro.
Myślałem o Fredzie. Dlaczego nie powiedział mi, że jest satyrem? Nie ufał mi? Czy on wiedział, że jestem półbogiem? Czy był moim przyjacielem, czy tylko go udawał?
Siedziałem tak przez kilka godzin zadając sobie podobne pytania. Wreszcie stwierdziłem, że ciągłe siedzenie jest bezsensowne. Wstałem z ziemi i ruszyłem w stronę domków. Patrzałem pod nogi, starałem się omijać półbogów. Zacząłem się już cieszyć, że mi to wychodzi, aż tu nagle bam! Uderzyłem w kogoś. Przewróciłem się. Nie byłoby tak źle gdybym nie przewrócił się na tę osobę.
- Złaź ze mnie ty idioto! - krzyknęła osoba pode mną. Był to dziewczęcy głos. Wstałem pospiesznie i wyciągnąłem rękę, aby jej pomóc, ale zignorowała moją próbę pomocy.
Spojrzałem na nią i stanąłem jak wyryty. Była wysoka ubrana w obozową koszulkę. Miała lśniące, brązowe włosy sięgające pasa. Policzki miała uroczo zaróżowione. A największą uwagę przyciągały jej oczy. Te wielkie, niebieskie oczy.
- Głuchy jesteś? - spytała rozzłoszczona.
- Co? Nie. Co mówiłaś?
- Powiedziałam żebyś zszedł mi z drogi - powiedziała wyraźnie akcentując wyrazy. Walnęła mnie łokciem w bok i próbowała przejść obok, ale ją zatrzymałem.
- Nie, zaczekaj - wyjąkałem. Postanowiłem uśmiechnąć się słodko, ale chyba słabo mi to wyszło. - Przepraszam cię, serio. Jestem Lucas.
- Jestem Emma. Córka Aresa - odwzajemniła mi uśmiechem, ale jej głos wciąż brzmiał oschle. - Jesteś od Apolla?
Znowu to pytanie. Jeśli wcześniej mnie irytowało to właśnie teraz osiągnąłem nowy poziom irytacji. Gadaliśmy przez chwile. Chyba uwierzyła, że nie jestem aż takim palantem. Odprowadziłem ją do stajni pegazów, gdzie szła zanim na mnie wpadła. Albo raczej, ja na nią.
Potem poszedłem już samotnie w stronę domku Apolla. Byłem szczęśliwy, że poznałem kogoś, kto nie będzie się nade mną użalał. Dobra, jest jeszcze Isaac, ale on nie jest taki śliczny. Rozmyślając o tym prawie przestałem myśleć o Fredzie. Prawie. Wszedłem do domku, usiadłem na moim łóżku i zacząłem pisać wiersz. Aż ktoś mi przerwał.
- Hej starszy bracie - zawołała. Nie musiałem podnosić głowy, aby zobaczyć kto mi przeszkadza.
- Nie znasz kogoś innego do dręczenia Lucy?
- Znam, ale oni mogą uszkodzić moją śliczną buźkę lub inną część ciała sztyletem czy jakąkolwiek inną bronią.
- Czyli tak oficjalnie, masz na moim punkcie obsesje i sobie nie odpuścisz?
- Możesz czuć się zaszczycony. Jakbyś miał jakąś stukniętą fankę lub coś w tym stylu. Tylko niech ta presja nie uderzy ci do głowy.
- Moją największą fanką jest moja siostra. Bardziej nie mogłem się pogrążyć.
- Ha ha. Bardzo zabawne - zaśmiała się sarkastycznie, ale po chwili spoważniała.- Jak się czujesz?
- Możemy o tym nie rozmawiać? Byłbym ci bardzo wdzięczny.
- W tym świecie naprawdę wiele cudownych ludzi wcześnie umiera. I nic nie możemy na to poradzić. Ale to nie oznacza, że powinniśmy odcinać się od świata i wylewać morze łez.
Po tych słowach odeszła zostawiając mnie samego z mętlikiem myśli w mojej głowie. Ona jest jednak mądrzejsza niż mi się wydawało. Może warto dać jej szansę?
Postanowiłem się przejść. Chodziłem po lesie zwracając uwagę na każdy szczegół. Gałąź na ziemi, wielki kamień na którym napisano niebieskim flamastrem A.C. + P.J. = WIELKA MIŁOŚĆ, gniazdo jakiegoś ptaka na najwyższym konarze drzewa.
Usłyszałem jakieś głosy. Dwoje ludzi. Raczej mężczyzn. Było wyraźnie słychać, że o coś się kłócą. Nie słyszałem słów, ale wiedziałem, ze zbliżają się w moją stronę. Postanowiłem ukryć się za krzakiem z fioletowymi jagodami. Czekałem tak długo, aż mężczyźni nie podeszli dostatecznie blisko, abym mógł zrozumieć co mówią.
- Były jakieś problemy z zabiciem tego satyra? - zapytał ten pierwszy. Nie potrafiłem dopasować jego głosu do żadnej znanej mi osoby.
- Nie. Niczego się nie spodziewał - odpowiedział drugi. Znałem ten głos. Ale za nic nie mogłem go połączyć do jakiegoś człowieka.
- Ktoś cię widział?
- Nie. Przynajmniej ja nikogo nie widziałem.
- Wiesz, że jeżeli ktoś cię widział to już po nas. Więc lepiej módl się do twojego tatuśka, żeby nikt nie odkrył, że to my.
Mężczyźni oddalali się coraz dalej, a głosy cichły. Gdy zostałem sam mętlik w głowie nie dawał mi spokoju. Miałem tak wiele pytań, a zero odpowiedzi. Jednak najbardziej zastanawiało mnie do kogo należy ten drugi głos.
~~~~~~~~
Wreszcie coś napisałam. Po ponad miesiącu. Naprawdę przepraszam! Postaram się wstawiać częściej rozdziały. I postaram się, żeby były dłuższe, bo wiem, że ten jest bardzo krótki. No, ale co tam, będę pisać dalej :D
Siedziałem nad jeziorem. Patrzałem na rozległe spokojne wody. Myślałem, dużo myślałem.
Przez chwile tępo obserwowałem martwe ciało Freda. Stałbym tam przez długi czas, gdyby Chejron nie kazałby nam się rozejść. Nie patrzałem gdzie szedłem, wpadałem na innych herosów, potykałem się o kamienie. Ale nie zwracałem na to uwagi. W ten sposób trafiłem nad jezioro.
Myślałem o Fredzie. Dlaczego nie powiedział mi, że jest satyrem? Nie ufał mi? Czy on wiedział, że jestem półbogiem? Czy był moim przyjacielem, czy tylko go udawał?
Siedziałem tak przez kilka godzin zadając sobie podobne pytania. Wreszcie stwierdziłem, że ciągłe siedzenie jest bezsensowne. Wstałem z ziemi i ruszyłem w stronę domków. Patrzałem pod nogi, starałem się omijać półbogów. Zacząłem się już cieszyć, że mi to wychodzi, aż tu nagle bam! Uderzyłem w kogoś. Przewróciłem się. Nie byłoby tak źle gdybym nie przewrócił się na tę osobę.
- Złaź ze mnie ty idioto! - krzyknęła osoba pode mną. Był to dziewczęcy głos. Wstałem pospiesznie i wyciągnąłem rękę, aby jej pomóc, ale zignorowała moją próbę pomocy.
Spojrzałem na nią i stanąłem jak wyryty. Była wysoka ubrana w obozową koszulkę. Miała lśniące, brązowe włosy sięgające pasa. Policzki miała uroczo zaróżowione. A największą uwagę przyciągały jej oczy. Te wielkie, niebieskie oczy.
- Głuchy jesteś? - spytała rozzłoszczona.
- Co? Nie. Co mówiłaś?
- Powiedziałam żebyś zszedł mi z drogi - powiedziała wyraźnie akcentując wyrazy. Walnęła mnie łokciem w bok i próbowała przejść obok, ale ją zatrzymałem.
- Nie, zaczekaj - wyjąkałem. Postanowiłem uśmiechnąć się słodko, ale chyba słabo mi to wyszło. - Przepraszam cię, serio. Jestem Lucas.
- Jestem Emma. Córka Aresa - odwzajemniła mi uśmiechem, ale jej głos wciąż brzmiał oschle. - Jesteś od Apolla?
Znowu to pytanie. Jeśli wcześniej mnie irytowało to właśnie teraz osiągnąłem nowy poziom irytacji. Gadaliśmy przez chwile. Chyba uwierzyła, że nie jestem aż takim palantem. Odprowadziłem ją do stajni pegazów, gdzie szła zanim na mnie wpadła. Albo raczej, ja na nią.
Potem poszedłem już samotnie w stronę domku Apolla. Byłem szczęśliwy, że poznałem kogoś, kto nie będzie się nade mną użalał. Dobra, jest jeszcze Isaac, ale on nie jest taki śliczny. Rozmyślając o tym prawie przestałem myśleć o Fredzie. Prawie. Wszedłem do domku, usiadłem na moim łóżku i zacząłem pisać wiersz. Aż ktoś mi przerwał.
- Hej starszy bracie - zawołała. Nie musiałem podnosić głowy, aby zobaczyć kto mi przeszkadza.
- Nie znasz kogoś innego do dręczenia Lucy?
- Znam, ale oni mogą uszkodzić moją śliczną buźkę lub inną część ciała sztyletem czy jakąkolwiek inną bronią.
- Czyli tak oficjalnie, masz na moim punkcie obsesje i sobie nie odpuścisz?
- Możesz czuć się zaszczycony. Jakbyś miał jakąś stukniętą fankę lub coś w tym stylu. Tylko niech ta presja nie uderzy ci do głowy.
- Moją największą fanką jest moja siostra. Bardziej nie mogłem się pogrążyć.
- Ha ha. Bardzo zabawne - zaśmiała się sarkastycznie, ale po chwili spoważniała.- Jak się czujesz?
- Możemy o tym nie rozmawiać? Byłbym ci bardzo wdzięczny.
- W tym świecie naprawdę wiele cudownych ludzi wcześnie umiera. I nic nie możemy na to poradzić. Ale to nie oznacza, że powinniśmy odcinać się od świata i wylewać morze łez.
Po tych słowach odeszła zostawiając mnie samego z mętlikiem myśli w mojej głowie. Ona jest jednak mądrzejsza niż mi się wydawało. Może warto dać jej szansę?
Postanowiłem się przejść. Chodziłem po lesie zwracając uwagę na każdy szczegół. Gałąź na ziemi, wielki kamień na którym napisano niebieskim flamastrem A.C. + P.J. = WIELKA MIŁOŚĆ, gniazdo jakiegoś ptaka na najwyższym konarze drzewa.
Usłyszałem jakieś głosy. Dwoje ludzi. Raczej mężczyzn. Było wyraźnie słychać, że o coś się kłócą. Nie słyszałem słów, ale wiedziałem, ze zbliżają się w moją stronę. Postanowiłem ukryć się za krzakiem z fioletowymi jagodami. Czekałem tak długo, aż mężczyźni nie podeszli dostatecznie blisko, abym mógł zrozumieć co mówią.
- Były jakieś problemy z zabiciem tego satyra? - zapytał ten pierwszy. Nie potrafiłem dopasować jego głosu do żadnej znanej mi osoby.
- Nie. Niczego się nie spodziewał - odpowiedział drugi. Znałem ten głos. Ale za nic nie mogłem go połączyć do jakiegoś człowieka.
- Ktoś cię widział?
- Nie. Przynajmniej ja nikogo nie widziałem.
- Wiesz, że jeżeli ktoś cię widział to już po nas. Więc lepiej módl się do twojego tatuśka, żeby nikt nie odkrył, że to my.
Mężczyźni oddalali się coraz dalej, a głosy cichły. Gdy zostałem sam mętlik w głowie nie dawał mi spokoju. Miałem tak wiele pytań, a zero odpowiedzi. Jednak najbardziej zastanawiało mnie do kogo należy ten drugi głos.
~~~~~~~~
Wreszcie coś napisałam. Po ponad miesiącu. Naprawdę przepraszam! Postaram się wstawiać częściej rozdziały. I postaram się, żeby były dłuższe, bo wiem, że ten jest bardzo krótki. No, ale co tam, będę pisać dalej :D
czwartek, 23 stycznia 2014
Liebster Blog Awards
Mój blog został nominowany do Liebster Blog Awards!
Dziękuję https://plus.google.com/104154617645952435178/posts za nominację :D
To naprawdę wielki zaszczyt!
Pytania, które dostałam:
1. Od jak dawna prowadzisz swojego bloga?
Od listopada 2013 roku.
2.Czy podczas pisania ktoś cię wspiera\daje pozytywnego kopa energii?
Tak :) Moja przyjaciółka i kochana Glonomóżdżek ;) Dziękuję wam
3.Dlaczego warto przeczytać twojego bloga?
4.Ulubiony autor?
5.Ulubiony film?
6.Skoro piszesz na temat Percy'ego (albo kogo innego) to znaczy że czytałaś\łeś orginalną książkę. Skąd się o niej dowiedziałaś\łeś?
7.Czytasz inne blogi?
8. Denerwują Cie sezonowcy?
9.Jaka jest twoja ulubiona liczba?
10.Jaki jest twój numer w dzienniku?
11.Kim chcesz zostać w przyszłości?
Dziękuję https://plus.google.com/104154617645952435178/posts za nominację :D
To naprawdę wielki zaszczyt!
Pytania, które dostałam:
1. Od jak dawna prowadzisz swojego bloga?
Od listopada 2013 roku.
2.Czy podczas pisania ktoś cię wspiera\daje pozytywnego kopa energii?
Tak :) Moja przyjaciółka i kochana Glonomóżdżek ;) Dziękuję wam
3.Dlaczego warto przeczytać twojego bloga?
Nie warto xD Nie polecam.
4.Ulubiony autor?
Oj dużo... Najlepsi chyba Rick Riordan i George R. R. Martin.
5.Ulubiony film?
Nie znoszę takich pytań xD Chyba Igrzyska Śmierci, W Pierścieniu Ognia i Stuck in Love.
6.Skoro piszesz na temat Percy'ego (albo kogo innego) to znaczy że czytałaś\łeś orginalną książkę. Skąd się o niej dowiedziałaś\łeś?
Często na różnych obrazkach są Harry Potter, Percy Jackson i Katniss Everdeen. Harry'ego i Igrzyska czytałam i bardzo mi się podobały, więc postanowiłam przeczytać Złodzieja Pioruna. Potem przeczytałam kolejne części i tyle xD
7.Czytasz inne blogi?
Tak, czytam ;)
8. Denerwują Cie sezonowcy?
Bardzo.
9.Jaka jest twoja ulubiona liczba?
Yyy... Nie wiem może 6 albo 7...
10.Jaki jest twój numer w dzienniku?
2
11.Kim chcesz zostać w przyszłości?
Zawsze chciałam być lekarzem, najlepiej chirurgiem. Ale też kocham pisać i zastanawiam się nad wydaniem książki :)
Nominacja do Liebster Blog Award jest otrzymana od innego blogera w ramach uznania za ,, dobrze wykonaną robotę". Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość rozpowszechniania. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie ty nominujesz 11 osób (informując ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował.
OSOBY KTÓRE NOIMINUJĘ:
- http://morgensten-and-herondale.blogspot.com/
- http://glonomozdzkoweopowiesci.blogspot.com/
- http://percy-jackson-all-the-way.blogspot.com/
- http://chyba-sie-w-nim-zakochalam.blogspot.com/
- http://olimp-herosi.blogspot.com/
- http://historie-herosow.blogspot.com/
- http://lily-i-james-labirynt-zycia.blogspot.com/
- http://we-are-the-victors.blogspot.com/
- http://rainbow-writing-world.blogspot.com/
- http://herosi-opowiadanie.blogspot.com/
- http://mrocznastronanieba.blogspot.com/
1. Ulubiona książka?
2. Ulubiony/a piosenkarz, piosenkarka lub zespół?
3. Od jak dawna prowadzisz bloga?
4. Jakie jest twoje motto?
5. Ulubiony film?
6. Kto jest twoim autorytetem?
7. Ulubiony kolor?
8. Co cie inspiruje do pisania?
9. Kim chcesz zostać w przyszłości?
10. Ulubiona liczba?
11. Czy masz literackiego/literacką 'męża/żonę' ?
wtorek, 24 grudnia 2013
Historia Lucasa - Rozdział VII
Byłem na polanie. Podziwiałem piękny wygląd okolicy. Zielona trawa, błękitne niebo, kwitnące kwiaty i jasno świecące słońce. Spostrzegłem, że nie jestem sam. były za mną dwie osoby. Chłopak i dziewczyna. Ich twarze były dziwnie zamazane, nie mogłem ich rozpoznać, ale czułem, że te osoby są mi bardzo bliskie. Słodką ciszę przerwało wycie wilka. Słońce eksplodowało zsyłając na ziemię mnóstwo małych ognistych kul. Ziemia zaczęłam płonąć. Pomiędzy mną a moimi towarzyszami znienacka pojawiła się szczelina. Zaczęła się powiększać. Moi przyjaciele spadli w otchłań. Za plecami usłyszałem przyprawiający mnie o dreszcz dźwięk. Odwróciłem się szybko. Za mną stała dziewczyna. Jej twarz była przerażająca. Całe ubranie miała podarte i we krwi, chyba jeszcze świeżej. W prawej dłoni trzymała nóż, był wycelowany we mnie. Najbardziej przerażające było w niej to, że nie miała oczu. Uśmiechnęła się ukazując bezzębne usta. Skoczyła na mnie z nożem. Chciała mnie zabić.
Obudziłem się z krzykiem. To tylko sen, to tylko sen. Rozglądałem się rozkojarzony. Miejsce wyglądało tak samo jak w chwili gdy zasypiałem. Wszyscy spali. Byłem cały spocony, wciąż nie mogłem złapać oddechu.
Ten sen wydawał się tak bardzo realistyczny. Gdy zamykałem oczy ciągle widziałem tą dziewczynę, jej puste oczodoły, ten złowieszczy uśmiech.
Wstałem z łóżka. Musiałem wyjść na świeże powietrze. Nie miałem pojęcia czy jest jakaś zasada zakazująca wychodzenia po zmroku, nie obchodziło mnie to. Zimny powiew uderzył mnie w twarz. Od razu poczułem się lepiej. Postanowiłem gdzieś pójść. Nieważne gdzie, pozwoliłam moim nogom iść tam gdzie same chcą.
Trafiłem do sali treningowej. Wiedziałem co zrobić. W mojej dłoni znalazł się czarny grzebień. Wyobraziłem sobie, że zamiast niego w ręce trzymam łuk, a na plecach mam kołczan pełen strzał. I tak się stało.
Zacząłem strzelać w kierunku tarcz i manekinów. Trafiały dokładnie tam, gdzie chciałem. Z każdą kolejną wypuszczoną strzałą czułem się o wiele spokojniejszy i pewniejszy.
- Brawo! - krzyknął ktoś przy wejściu. Dopiero teraz zauważyłem, że nie jestem sam. - Co kolejny rozwścieczony superbohater chce się wyładować po koszmarze nocnym? Nic niezwykłego. Takie rzeczy są tu na porządku dziennym, a właściwie nocnym. Jesteś tym nowym od Apolla?
Podszedł bliżej. W kręgu światła zauważyłem, że był wysoki, miał czarne włosy, ciemne oczy i chorobliwie bladą cerę. Był ubrany cały na czarno.
- Ta to ja, ten nowy od Apolla. Mam na imię Lucas. A ty jak się nazywasz emo kolesiu?
Słysząc jak go nazwałem uśmiechnął się słodko. Nie miałem pojęcia, że jest do tego zdolny. Wyglądał mi na gościa, który zgrywa tajemniczego macho. Cokolwiek to znaczy.
- Isaac Death. Syn Hadesa. Ten środkowy, o którym wszyscy zapominają. W sumie to mi to odpowiada.
Usiadł na podłodze plecami oparty o ścianę. Pokazał ręką, że mam się dosiąść. Usiadłem powoli. Poczułem, że bije od niego chłód.
- Co rozumiesz przez ''środkowy''?
- Najstarszym z żyjących dzieci Hadesa jest Nico. Potem jestem ja. A po mnie jest Louis. Najstarsza była Bianca, ale umarła. I jeszcze jest Hazel, ale ona jest rzymianką, córką Plutona.
Percy opowiadał mi o Rzymianach. I o tym innym obozie. Z tego co wiem, oba obozy oficjalnie zawarły pokój, ale gdyby stało się coś złego mogliby walczyć ze sobą i spowodować wybuch kolejnej krwawej wojny. Postanowiłem sobie, że dopóki nie zobaczę tych rzymskich półbogów to nie uwierzę w ich istnienie.
- Czy to prawda, że dzieci Hadesa potrafią wyczuć śmierć? - spytałem.
- Tak. Potrafimy wyczuwać śmierć - odpowiedział gorzko.
Po tym zaczęliśmy rozmawiać o wszystkim. O jego przeszłości. Potem o mojej. Dowiedziałem się, że był bity przez matkę, aż władze się o tym dowiedziały. Zabrano go do domu dziecka. Wszystkie dzieci się go bały, więc był gnębiony. Podczas bójki doprowadził do śmierci pewnego chłopaka. Wtedy uciekł. Przypadkiem trafił do Podziemia, gdzie spotkał swojego ojca. A Hades przysłał go do obozu. Teraz mieszkał sobie spokojnie w 13 domku. Ma dziewczynę, Jade córkę Hermesa.
Przegadaliśmy tak całą noc. Gdy zaczęło świtać wróciłem do domku Apolla. Moje rodzeństwo jeszcze spało, więc uniknąłem pytać. A nie, spali wszyscy oprócz jednej osoby.
- Gdzie byłeś? - spytała mnie Lucy.
- Co ciebie to obchodzi? - ruszyłem w stronę łazienki.
- No właśnie dużo. Przecież jesteś moim starszym braciszkiem. Interesuje mnie co z kim robisz po nocach.
Wstała z łóżka i poszła za mną. Zatrzasnąłem jej drzwi przed nosem. Gdy wyszedłem już przebrany zauważyłem, że Lucy nadal stoi pod drzwiami.
- No nareszcie! Ile można siedzieć w łazience? Jesteś gorszy niż córeczki Afrodyty - zaczęła narzekać.
Zignorowałem jej słowa. Wyszedłem z domku, chcąc się od niej uwolnić. Ale jak na złość musiała pójść za mną. Ciągle coś do mnie mówiła. Wciąż ją ignorowałem.
Usłyszałem jakieś krzyki. Wszyscy obozowicze podążali do jednego miejsca. Lucy wreszcie przestała gadać. Przepchałem się do pierwszych rzędów, aby zobaczyć o co chodzi.
Ktoś leżał w kałuży krwi. Chyba był martwy. Był to pół człowiek pół kozioł. Satyr. Był niski, miał blond włosy. To był mój przyjaciel Fred.
Sparaliżowany patrzałem na ciało mojego nieżyjącego przyjaciela.
~~~~~~
Przepraszam, że tak długo nic nie pisałam, ale nie mogłam się ogarnąć by napisać chociaż dwa zdania :P
Mam nadzieję, że rozdział wam się podoba. Taki prezent świąteczny :)
Liczę na komentarze ;)
Obudziłem się z krzykiem. To tylko sen, to tylko sen. Rozglądałem się rozkojarzony. Miejsce wyglądało tak samo jak w chwili gdy zasypiałem. Wszyscy spali. Byłem cały spocony, wciąż nie mogłem złapać oddechu.
Ten sen wydawał się tak bardzo realistyczny. Gdy zamykałem oczy ciągle widziałem tą dziewczynę, jej puste oczodoły, ten złowieszczy uśmiech.
Wstałem z łóżka. Musiałem wyjść na świeże powietrze. Nie miałem pojęcia czy jest jakaś zasada zakazująca wychodzenia po zmroku, nie obchodziło mnie to. Zimny powiew uderzył mnie w twarz. Od razu poczułem się lepiej. Postanowiłem gdzieś pójść. Nieważne gdzie, pozwoliłam moim nogom iść tam gdzie same chcą.
Trafiłem do sali treningowej. Wiedziałem co zrobić. W mojej dłoni znalazł się czarny grzebień. Wyobraziłem sobie, że zamiast niego w ręce trzymam łuk, a na plecach mam kołczan pełen strzał. I tak się stało.
Zacząłem strzelać w kierunku tarcz i manekinów. Trafiały dokładnie tam, gdzie chciałem. Z każdą kolejną wypuszczoną strzałą czułem się o wiele spokojniejszy i pewniejszy.
- Brawo! - krzyknął ktoś przy wejściu. Dopiero teraz zauważyłem, że nie jestem sam. - Co kolejny rozwścieczony superbohater chce się wyładować po koszmarze nocnym? Nic niezwykłego. Takie rzeczy są tu na porządku dziennym, a właściwie nocnym. Jesteś tym nowym od Apolla?
Podszedł bliżej. W kręgu światła zauważyłem, że był wysoki, miał czarne włosy, ciemne oczy i chorobliwie bladą cerę. Był ubrany cały na czarno.
- Ta to ja, ten nowy od Apolla. Mam na imię Lucas. A ty jak się nazywasz emo kolesiu?
Słysząc jak go nazwałem uśmiechnął się słodko. Nie miałem pojęcia, że jest do tego zdolny. Wyglądał mi na gościa, który zgrywa tajemniczego macho. Cokolwiek to znaczy.
- Isaac Death. Syn Hadesa. Ten środkowy, o którym wszyscy zapominają. W sumie to mi to odpowiada.
Usiadł na podłodze plecami oparty o ścianę. Pokazał ręką, że mam się dosiąść. Usiadłem powoli. Poczułem, że bije od niego chłód.
- Co rozumiesz przez ''środkowy''?
- Najstarszym z żyjących dzieci Hadesa jest Nico. Potem jestem ja. A po mnie jest Louis. Najstarsza była Bianca, ale umarła. I jeszcze jest Hazel, ale ona jest rzymianką, córką Plutona.
Percy opowiadał mi o Rzymianach. I o tym innym obozie. Z tego co wiem, oba obozy oficjalnie zawarły pokój, ale gdyby stało się coś złego mogliby walczyć ze sobą i spowodować wybuch kolejnej krwawej wojny. Postanowiłem sobie, że dopóki nie zobaczę tych rzymskich półbogów to nie uwierzę w ich istnienie.
- Czy to prawda, że dzieci Hadesa potrafią wyczuć śmierć? - spytałem.
- Tak. Potrafimy wyczuwać śmierć - odpowiedział gorzko.
Po tym zaczęliśmy rozmawiać o wszystkim. O jego przeszłości. Potem o mojej. Dowiedziałem się, że był bity przez matkę, aż władze się o tym dowiedziały. Zabrano go do domu dziecka. Wszystkie dzieci się go bały, więc był gnębiony. Podczas bójki doprowadził do śmierci pewnego chłopaka. Wtedy uciekł. Przypadkiem trafił do Podziemia, gdzie spotkał swojego ojca. A Hades przysłał go do obozu. Teraz mieszkał sobie spokojnie w 13 domku. Ma dziewczynę, Jade córkę Hermesa.
Przegadaliśmy tak całą noc. Gdy zaczęło świtać wróciłem do domku Apolla. Moje rodzeństwo jeszcze spało, więc uniknąłem pytać. A nie, spali wszyscy oprócz jednej osoby.
- Gdzie byłeś? - spytała mnie Lucy.
- Co ciebie to obchodzi? - ruszyłem w stronę łazienki.
- No właśnie dużo. Przecież jesteś moim starszym braciszkiem. Interesuje mnie co z kim robisz po nocach.
Wstała z łóżka i poszła za mną. Zatrzasnąłem jej drzwi przed nosem. Gdy wyszedłem już przebrany zauważyłem, że Lucy nadal stoi pod drzwiami.
- No nareszcie! Ile można siedzieć w łazience? Jesteś gorszy niż córeczki Afrodyty - zaczęła narzekać.
Zignorowałem jej słowa. Wyszedłem z domku, chcąc się od niej uwolnić. Ale jak na złość musiała pójść za mną. Ciągle coś do mnie mówiła. Wciąż ją ignorowałem.
Usłyszałem jakieś krzyki. Wszyscy obozowicze podążali do jednego miejsca. Lucy wreszcie przestała gadać. Przepchałem się do pierwszych rzędów, aby zobaczyć o co chodzi.
Ktoś leżał w kałuży krwi. Chyba był martwy. Był to pół człowiek pół kozioł. Satyr. Był niski, miał blond włosy. To był mój przyjaciel Fred.
Sparaliżowany patrzałem na ciało mojego nieżyjącego przyjaciela.
~~~~~~
Przepraszam, że tak długo nic nie pisałam, ale nie mogłam się ogarnąć by napisać chociaż dwa zdania :P
Mam nadzieję, że rozdział wam się podoba. Taki prezent świąteczny :)
Liczę na komentarze ;)
wtorek, 10 grudnia 2013
Historia Lucasa - Rozdział VI
Do końca ogniska siedziałem cicho. Myślałem o wszystkim i jednocześnie o niczym. Dopiero teraz, po piętnastu latach życia zdałem sobie sprawę kto jest moim prawdziwym ojcem. Jak to możliwe, ze jest nim bóg? Apollo. Z tego co pamiętałem był on bogiem sztuki, muzyki, poezji i innych głupich rzeczy. Niby lubię poezję, ale bez przesady.
Ktoś szturchnął mnie w plecy. Wróciłem na ziemię i rozejrzałem się wokół. Ognisko przestało płonąć. Nie było już nikogo z wyjątkiem mnie i jakiegoś chłopaka o blond włosach. To chyba Will od Apolla, pomyślałem. Był grupowym domku. I skoro jest synem Apolla, to jest także moim bratem... To wszyskto jest jakieś dziwne.
- Wiem, że to wszystko może ci się wydawać dziwaczne, ale to wszystko prawda. Trzeba się z nią pogodzić - powiedział Will. Jestem mu wdzięczny za to, że próbował jakoś podnieść mnie na duchu, ale byłem tak bardzo zagubiony, że nic nie miało najmniejszego sensu.
Oboje podnieśliśmy się z ziemi i ruszyliśmy w stronę domków. Mieszkaliśmy w siódemce. Wcześniej jakoś nie zwróciłem na ten domek większej uwagi. Teraz zauważyłem, że jest cały ze złota. Z zewnątrz wydawał się mały, ale gdy weszliśmy do środka zdziwiłem się, że może się w nim pomieścić tyle osób. Było tam dwanaście łóżek z drewnianymi kuframi na ubrania. Oprócz łóżek w pokoju był też instrumenty. Gitary, flety, harfy, liry i kilka podejrzanych instrumentów, który nazw nie znałem. Kilka łuków i sztalug. Na ścianach były powieszone cudowne obrazy, zgaduję, że namalowane były przez mieszkańców domku.
- Ej wszyscy! - wrzasnął Will. Wszelkie rozmowy ucichły, a oczy ludzi wlepiły się w Will i we mnie. - To jest Lucas Collins, nasz nowy brat. Mam nadzieję, że przyjmiemy go z otwartymi ramionami.
Wszyscy zaczęli mnie witać, przedstawiać się i mówić, że jesteśmy jedną rodziną i na pewno w Obozie mi się spodoba. Razem ze mną była nas dwunastka. Siedmioro chłopców i piątka dziewczyn. Wszyscy w nastoletnim wieku. Każda osoba z wyjątkiem mnie mała blond włosy, ja miałem czarne. Zgaduję, że odziedziczyli je po tacie.
Wszyscy powrócili do swoich zajęć. Will pokazał mi moje łóżko i kazał się rozgościć, bo przecież to teraz mój dom. Podeszła do mnie dziewczyna chyba trzynastoletnia. Mimo że się przedstawiała to nie mogłem przypomnieć sobie jej imienia.
- Jestem Lucy - przedstawiła się jeszcze raz, pewnie dlatego, że zobaczyła wyraz mojej miny. - To jak? Twoja mama wywaliła cię z domu czy sam zwiałeś?
Trochę zirytowało mnie to pytanie. Co ją to obchodziło? Ale odpowiedziałem, szczęśliwy, że mogę się komuś wygadać.
- Ani jedno, ani drugie. Percy przyszedł, a raczej przyleciał po mnie. Nie planowałem tego, nawet nie wiedziałem, że lecimy do Nowego Jorku.
- Skąd jesteś? - spytała bawiąc się swoim blond warkoczem.
- Z Chicago. A ty.
- Mieszkałam kiedyś na Florydzie, ale uciekłam z domu. Nienawidziłam swojej matki. Wciąż jej nienawidzę. Nie wiedziałam wtedy, że jestem herosem. Dopiero później przypadkiem znalazł mnie satyr i zaprowadził do Obozu. Miałam wtedy dziesięć lat. Przez prawie rok byłam nieokreślona i czekałam w domku Hermesa, aż mój tatuś przyzna, że jestem jego córką. Trafiłam tutaj dopiero po drugiej wojnie z Tytanami. Wtedy Apollo musiał mnie uznać.
- Dlaczego nie chciał cię uznać? - spytałem zaintrygowany.
- Nie mam pojęcia - odpowiedziała obojętnym tonem. - Pewnie mu się nie chciało. Albo nie wiedział, że jestem jego córką. Albo się mnie wstydził i nie chciał się do mnie przyznać.
- Za pięć minut gaszę światło! - krzyknął Will na cały domek. Rozległ się chóralny jęk. - Bez marudzenia!
- Więc dobranoc Lucasie - powiedział z uśmiechem.
Odpowiedziałem jej tym samym i odeszła.
Położyłem się do łózka. Zacząłem wspominać cały dzisiejszy dzień. Niby zaczął się normalnie, ale potem przyjazd Percy'ego, walka z gryfem, przyjazd do Obozu. Poznanie całej prawdy o mnie.
Nawet nie zauważyłem kiedy zasnąłem. Miałem pewien sen. I nie był on ani trochę fajny.
~~~~~~
Wiem, że strasznie krótki. Wiem, że jest nudny, nie ma żadnej akcji.
Ktoś szturchnął mnie w plecy. Wróciłem na ziemię i rozejrzałem się wokół. Ognisko przestało płonąć. Nie było już nikogo z wyjątkiem mnie i jakiegoś chłopaka o blond włosach. To chyba Will od Apolla, pomyślałem. Był grupowym domku. I skoro jest synem Apolla, to jest także moim bratem... To wszyskto jest jakieś dziwne.
- Wiem, że to wszystko może ci się wydawać dziwaczne, ale to wszystko prawda. Trzeba się z nią pogodzić - powiedział Will. Jestem mu wdzięczny za to, że próbował jakoś podnieść mnie na duchu, ale byłem tak bardzo zagubiony, że nic nie miało najmniejszego sensu.
Oboje podnieśliśmy się z ziemi i ruszyliśmy w stronę domków. Mieszkaliśmy w siódemce. Wcześniej jakoś nie zwróciłem na ten domek większej uwagi. Teraz zauważyłem, że jest cały ze złota. Z zewnątrz wydawał się mały, ale gdy weszliśmy do środka zdziwiłem się, że może się w nim pomieścić tyle osób. Było tam dwanaście łóżek z drewnianymi kuframi na ubrania. Oprócz łóżek w pokoju był też instrumenty. Gitary, flety, harfy, liry i kilka podejrzanych instrumentów, który nazw nie znałem. Kilka łuków i sztalug. Na ścianach były powieszone cudowne obrazy, zgaduję, że namalowane były przez mieszkańców domku.
- Ej wszyscy! - wrzasnął Will. Wszelkie rozmowy ucichły, a oczy ludzi wlepiły się w Will i we mnie. - To jest Lucas Collins, nasz nowy brat. Mam nadzieję, że przyjmiemy go z otwartymi ramionami.
Wszyscy zaczęli mnie witać, przedstawiać się i mówić, że jesteśmy jedną rodziną i na pewno w Obozie mi się spodoba. Razem ze mną była nas dwunastka. Siedmioro chłopców i piątka dziewczyn. Wszyscy w nastoletnim wieku. Każda osoba z wyjątkiem mnie mała blond włosy, ja miałem czarne. Zgaduję, że odziedziczyli je po tacie.
Wszyscy powrócili do swoich zajęć. Will pokazał mi moje łóżko i kazał się rozgościć, bo przecież to teraz mój dom. Podeszła do mnie dziewczyna chyba trzynastoletnia. Mimo że się przedstawiała to nie mogłem przypomnieć sobie jej imienia.
- Jestem Lucy - przedstawiła się jeszcze raz, pewnie dlatego, że zobaczyła wyraz mojej miny. - To jak? Twoja mama wywaliła cię z domu czy sam zwiałeś?
Trochę zirytowało mnie to pytanie. Co ją to obchodziło? Ale odpowiedziałem, szczęśliwy, że mogę się komuś wygadać.
- Ani jedno, ani drugie. Percy przyszedł, a raczej przyleciał po mnie. Nie planowałem tego, nawet nie wiedziałem, że lecimy do Nowego Jorku.
- Skąd jesteś? - spytała bawiąc się swoim blond warkoczem.
- Z Chicago. A ty.
- Mieszkałam kiedyś na Florydzie, ale uciekłam z domu. Nienawidziłam swojej matki. Wciąż jej nienawidzę. Nie wiedziałam wtedy, że jestem herosem. Dopiero później przypadkiem znalazł mnie satyr i zaprowadził do Obozu. Miałam wtedy dziesięć lat. Przez prawie rok byłam nieokreślona i czekałam w domku Hermesa, aż mój tatuś przyzna, że jestem jego córką. Trafiłam tutaj dopiero po drugiej wojnie z Tytanami. Wtedy Apollo musiał mnie uznać.
- Dlaczego nie chciał cię uznać? - spytałem zaintrygowany.
- Nie mam pojęcia - odpowiedziała obojętnym tonem. - Pewnie mu się nie chciało. Albo nie wiedział, że jestem jego córką. Albo się mnie wstydził i nie chciał się do mnie przyznać.
- Za pięć minut gaszę światło! - krzyknął Will na cały domek. Rozległ się chóralny jęk. - Bez marudzenia!
- Więc dobranoc Lucasie - powiedział z uśmiechem.
Odpowiedziałem jej tym samym i odeszła.
Położyłem się do łózka. Zacząłem wspominać cały dzisiejszy dzień. Niby zaczął się normalnie, ale potem przyjazd Percy'ego, walka z gryfem, przyjazd do Obozu. Poznanie całej prawdy o mnie.
Nawet nie zauważyłem kiedy zasnąłem. Miałem pewien sen. I nie był on ani trochę fajny.
~~~~~~
Wiem, że strasznie krótki. Wiem, że jest nudny, nie ma żadnej akcji.
sobota, 30 listopada 2013
Historia Lucasa - Rozdział V
Dzisiejszego dnia spotkało mnie tyle dziwnych rzeczy, że wygląd Obozu ani trochę mnie nie zaskoczył.
Wszędzie było pełno osób, głównie nastolatków i pomarańczowych koszulkach. Większość z nich miała przy sobie miecz, łuk lu jakiś inny rodzaj broni, a niektórzy byli ubrani w całą zbroję.
- Choć, oprowadzę cię - powiedział Percy i ruchem ręki pokazał, że mam pójść zanim.
Odwiedziliśmy salę treningową, stajnię dla pegazów (musieliśmy tam trochę posiedzieć, bo Percy wdał się w poważną rozmowę z jednym z pegazów, chyba była to dziewczyna o imieniu Szarlotka), pola truskawek, pawilon jadalny. Percy'ego co chwilę ktoś zatrzymywał. Pytali się co tam u niego, czy były jakieś trudności w sprowadzeniu mnie do obozu. Większość z nich nawet na mnie nie spojrzała, ale poznałem już kilka osób. Pokręconego syna Hefajstosa o imieniu Leo. Był trochę dziwny, ale w porządku. Uroczą Piper, córeczkę Afrodyty. Syna Apolla - Willa, bliźniaków od Hermesa.
Zaczęliśmy oglądać domki. Było ich około trzydziestu. Dwunastka ułożona w kształt podkowy, a reszta porozrzucana na całym wzgórzu. Percy wyjaśnił mi, że każdy domek symbolizuje którego z bogów i mieszkają w nim jego dzieci. Niektóre z nich były ogromne jak jedynka czy dwójka, ale większość była o wiele mniejsza i wyglądała skromniej na przykład ósemka i jedenastka.
- Ciekawe w którym ja zamieszkam - pomyślałem na głos nie oczekując odpowiedzi.
- Jak na razie, nie wiemy - opowiedział Percy. - Pewnie twój boski rodzic powie nam kim jesteś przy ognisku. Właśnie wtedy bogowie najczęściej dają nam swoje błogosławieństwo.
- Twój ojciec też zrobił to przy ognisku?
- Nie.
Czekałem na jakieś rozwinięcie, ale Percy milczał. No dobra, pomyślałem, nie będę nalegał. Przechodząc obok któregoś z domków próbowałem zgadnąć do jakiego boga on należy. Coś kiepsko mi to wychodziło. Gdy przechodziliśmy koło domku numer sześć wyszła z niego dziewczyna. Szła w naszą stronę. Miała długie blond włosy, szare oczy zdradzające nie małą inteligencje, ubrana była w obozowy podkoszulek, u pasa miała przypięty sztylet. Muszę przyznać, że była naprawdę ładna, może nawet piękna. Ciekawe czy ma chłopaka. Podeszła do nas i przywitała się z Percym.
- Hej skarbie - odpowiedział i pocałował ją delikatnie. To chyba odpowiedź na moje wcześniejsze pytanie. Gdy przestali się całować dziewczyna wyciągnęła do mnie rękę.
- Cześć. Jestem Annabeth, córka Ateny - po jej słowach uścisnąłem jej dłoń.
- Hej. Jestem Lucas - odpowiedziałem.
Teraz już w trójkę chodziliśmy po Obozie. Zaprowadzili mnie do Wielkiego Domu. Tam poznałem i porozmawiałem z Chejronem. Przeżyłem kolejny szok, gdy zobaczyłem jego dolną część ciała. Musiałem mieć dziwną minę, bo Percy i Annabeth próbowali maskować śmiech, ale coś kiepsko im to wychodziło. Zaczęło się ściemniać. Nadszedł czas na ognisko. Wszyscy obozowicze zgromadzi się przy pawilonie jadalnym. Dzieci Apolla grały na gitarach, wszyscy śpiewali i śmiali się. Dym unoszący się nad ogniem był biały. Wszyscy świetnie się bawili, ale ja trochę się denerwowałem. Percy mówił, że to właśnie przy ognisku mój ojciec mnie uzna. Na chwilę zatraciłem się we własnych myślach.
- Lucas - powiedział Percy, przywołując mnie z powrotem do realnego świata. Było cicho, nikt nie śpiewał. Wszyscy patrzeli się na mnie. Nie, nie na mnie. Na coś co znajdowało się ponad mną. Spojrzałem w tamtą stronę. Już nic tam nie było, ale została złota poświata.
- Witaj Lucasie Collins - powiedział głośno Chejron. - Synu boga Apolla.
~~~~~~~~
Wiem, że jest strasznie krótki. Wiem, że nie ma żadnej akcji, później będzie. Liczę na jakieś komentarze.
Wszędzie było pełno osób, głównie nastolatków i pomarańczowych koszulkach. Większość z nich miała przy sobie miecz, łuk lu jakiś inny rodzaj broni, a niektórzy byli ubrani w całą zbroję.
- Choć, oprowadzę cię - powiedział Percy i ruchem ręki pokazał, że mam pójść zanim.
Odwiedziliśmy salę treningową, stajnię dla pegazów (musieliśmy tam trochę posiedzieć, bo Percy wdał się w poważną rozmowę z jednym z pegazów, chyba była to dziewczyna o imieniu Szarlotka), pola truskawek, pawilon jadalny. Percy'ego co chwilę ktoś zatrzymywał. Pytali się co tam u niego, czy były jakieś trudności w sprowadzeniu mnie do obozu. Większość z nich nawet na mnie nie spojrzała, ale poznałem już kilka osób. Pokręconego syna Hefajstosa o imieniu Leo. Był trochę dziwny, ale w porządku. Uroczą Piper, córeczkę Afrodyty. Syna Apolla - Willa, bliźniaków od Hermesa.
Zaczęliśmy oglądać domki. Było ich około trzydziestu. Dwunastka ułożona w kształt podkowy, a reszta porozrzucana na całym wzgórzu. Percy wyjaśnił mi, że każdy domek symbolizuje którego z bogów i mieszkają w nim jego dzieci. Niektóre z nich były ogromne jak jedynka czy dwójka, ale większość była o wiele mniejsza i wyglądała skromniej na przykład ósemka i jedenastka.
- Ciekawe w którym ja zamieszkam - pomyślałem na głos nie oczekując odpowiedzi.
- Jak na razie, nie wiemy - opowiedział Percy. - Pewnie twój boski rodzic powie nam kim jesteś przy ognisku. Właśnie wtedy bogowie najczęściej dają nam swoje błogosławieństwo.
- Twój ojciec też zrobił to przy ognisku?
- Nie.
Czekałem na jakieś rozwinięcie, ale Percy milczał. No dobra, pomyślałem, nie będę nalegał. Przechodząc obok któregoś z domków próbowałem zgadnąć do jakiego boga on należy. Coś kiepsko mi to wychodziło. Gdy przechodziliśmy koło domku numer sześć wyszła z niego dziewczyna. Szła w naszą stronę. Miała długie blond włosy, szare oczy zdradzające nie małą inteligencje, ubrana była w obozowy podkoszulek, u pasa miała przypięty sztylet. Muszę przyznać, że była naprawdę ładna, może nawet piękna. Ciekawe czy ma chłopaka. Podeszła do nas i przywitała się z Percym.
- Hej skarbie - odpowiedział i pocałował ją delikatnie. To chyba odpowiedź na moje wcześniejsze pytanie. Gdy przestali się całować dziewczyna wyciągnęła do mnie rękę.
- Cześć. Jestem Annabeth, córka Ateny - po jej słowach uścisnąłem jej dłoń.
- Hej. Jestem Lucas - odpowiedziałem.
Teraz już w trójkę chodziliśmy po Obozie. Zaprowadzili mnie do Wielkiego Domu. Tam poznałem i porozmawiałem z Chejronem. Przeżyłem kolejny szok, gdy zobaczyłem jego dolną część ciała. Musiałem mieć dziwną minę, bo Percy i Annabeth próbowali maskować śmiech, ale coś kiepsko im to wychodziło. Zaczęło się ściemniać. Nadszedł czas na ognisko. Wszyscy obozowicze zgromadzi się przy pawilonie jadalnym. Dzieci Apolla grały na gitarach, wszyscy śpiewali i śmiali się. Dym unoszący się nad ogniem był biały. Wszyscy świetnie się bawili, ale ja trochę się denerwowałem. Percy mówił, że to właśnie przy ognisku mój ojciec mnie uzna. Na chwilę zatraciłem się we własnych myślach.
- Lucas - powiedział Percy, przywołując mnie z powrotem do realnego świata. Było cicho, nikt nie śpiewał. Wszyscy patrzeli się na mnie. Nie, nie na mnie. Na coś co znajdowało się ponad mną. Spojrzałem w tamtą stronę. Już nic tam nie było, ale została złota poświata.
- Witaj Lucasie Collins - powiedział głośno Chejron. - Synu boga Apolla.
~~~~~~~~
Wiem, że jest strasznie krótki. Wiem, że nie ma żadnej akcji, później będzie. Liczę na jakieś komentarze.
poniedziałek, 18 listopada 2013
Historia Lucasa - Rozdział IV
Percy z zimną krwią kazał Mrocznemu lecieć szybciej. Tak na marginesie, wciąż nie rozumiałem jakim cudem koń go rozumie, ale to nie był odpowiedni moment, aby go o to zapytać.
- Masz może jakąś broń? - zapytał.
- Nie mam przy sobie żadnej broni.
- Tak myślałem - skomentował niezadowolony. Wyjął z kieszeni długopis.
- Stary, to długopis, a nie jakiś gadżet Bonda. Nie uratujesz nim świata - powiedziałem jak znawca.
Percy uśmiechnął się łobuzersko. Powiem szczerze z tym uśmiechem wyglądał głupkowato. Ogólnie nie wyglądał na najmądrzejszą osobę, ale jednak wzbudził moje zaufanie. Sądzę, że z resztą nie tylko moje.
- Poważnie? - zapytał irytującym tonem. - To patrz uważnie.
Przyglądałem się. Zdjął zatyczkę. Na moich oczach długopis, zwykły, najzwyklejszy długopis zamienił się w miecz.
- Nie uratuję nim świata? - zapytał retorycznie. - Zrobiłem to już kilka razy. To Orkan, dostałem go od pewnego nauczyciela łaciny.
Moglibyśmy pewnie jeszcze rozmawiać, ale gryf był już tylko kilka metrów za nami. Zbliżał się coraz szybciej. Dopiero teraz zauważyłem jak naprawdę był wielki. Sama jego masa była porażająca. Rozpiętość jego skrzydeł wynosiła jakieś trzy metry. Do tego ostre pazury i dziób.
- Dogania nas! - krzyknąłem spanikowany. Percy zachował zimną krew.
- Mroczny, wiesz gdzie lecieć - polecił pegazowi.
Podniósł pewnie miecz i czekał aż gryf zbliży się dostatecznie. Zbliżył się. Jak zahipnotyzowany patrzyłem na rozgrywającą się scenę walki pomiędzy człowiekiem a mitycznym potworem. Gryf atakował pazurami, wydawał przy tym złowieszcze dźwięki. Percy bronił nas dzielnie. Miecz odparowywał ataki szponów potwora. Towarzyszyła temu seria nieprzyjemnych dale ucha zgrzytów. Walka trwała w najlepsze, a nieco zaczęło ciemnieć. Było widać, że Percy coraz bardziej się męczy.W ułamku sekundy gryf zaatakował z podwójną siłą. Percy dał się zaskoczyć. Gryf pazurami trącił rękę Percy'ego trzymającą rękojeść. Miecz wypadł mu z ręki i spadł w stronę pędzących samochodów na ulicach jakiegoś dużego miasta. Percy sięgnął do kieszeni jakby chciał ponownie wyjąć z niej długopis. Ale niestety nic tam nie znalazł. Gryf ponownie zaatakował, ale Percy kazał Mrocznemu gwałtownie skręcić. Tym razem to my zaskoczyliśmy potwora.
Nagle sobie przypomniałem. Nie istotne jak dotąd zdarzenie. Miałem jedenaście lat. Ja i mama siedzieliśmy przy stole kuchennym. Jedliśmy obiad. Mama ni stąd ni zowąd oznajmiła.
- Pewnego dnia Lucasie, wpadniesz w poważne tarapaty. Nie protestuj bo wiem, że tak będzie i nie wydarzą się one z twojej winy. Gdy ten moment nadejdzie przyda ci się to - wyjęła z kieszeni czarny grzebień. - Może ci on uratować życie. Gdy znajdziesz się w trudnej sytuacji.
Przyjąłem podarek bez słowa. Uważałem to za dość dziwny fakt, że grzebień może uratować mi życie, ale zawsze trzymałem go przy sobie w kieszeni. Ludzie uważali, że jestem próżny i w samotności ciągle poprawiałem włosy. Co oczywiście było nieprawdą. Nie, nigdy tego nie zrobiłem. Czujecie ten sarkazm?
Ale właśnie teraz, kilka kilometrów nad ziemią na latającym pegazie atakowany przez mitycznego gryfa, byłem pewny, że to o takiej sytuacji mówiła mama. Zdeterminowany wyjąłem z kieszeni dżinsów czarny grzebień. Podrzuciłem go do góry. W powietrzu zamienił się w łuk i kołczan pełen strzał. Kołczan spadł mi na plecy, a łuk idealnie ułożył się w ręce. Nigdy w życiu nie używałem łuku. Ale mimo to doskonale wiedziałem co zrobić. Moje strzały dokładnie trafiały tam gdzie chciałem. Gryf nie spodziewał się ataku z mojej strony. Jedna z moich strzał trafiła go w szyję, druga w pierś, a trzecia w głowę. Percy z kieszeni wyjął Orkana i jednym ruchem ręki odciął potworowi głowę. Ciało i głowa zamieniły się w żółty pył i po prostu rozpłynęły się w powietrzu.
- I z głowy.
Percy zażartował, zmienił miecz z powrotem w długopis i schował go do kieszeni.
- Fajny łuk - skomentował uśmiechając się z podziwem.
Spojrzałem na moją nowo nabytą broń. Łuk, kołczan i strzały były złote, wyglądały jakby ociekały złotem. W kołczanie było dwanaście strzał. Zauważyłem, że jest ich tyle samo ile było na początku, a przecież nie powinienem mieć trzech. Zrozumiałem, że strzały same się uzupełniają. Zastanowiłem się co z nim zrobię. Nagle zamienił się w grzebień. Bez słowa schowałem go do kieszeni.
- To. Było. Świetne.- powiedziałem z przerwami. Byłem cały nabuzowany. Percy zaczął się śmiać.
- Kierunek Long Island - powiedział przez śmiech.
Zaczęliśmy rozmawiać o życiu Herosa. Percy opowiedział mi o swoim dotychczasowym życiu. O pokonaniu Kronosa, a później Gai. O potworach i ich powracaniu z Tartaru. O tym czym dal nas jest dysleksja i ADHD. I o tym co najbardziej mnie interesowało, czyli o Obozie Herosów. Tak mijały nam całe godziny. Zrobiło się już ciemno.
- Lucasie Collins, witaj w moim mieście. W Nowym Jorku
- Twoje miasto? Tak samo nazywam Chicago.
- Taa, mieszkam na Manhattanie.
Dolecieliśmy na Long Island.
- Oto Obóz Herosów, twój nowy dom.
Z grzbietu pegaza widziałem cały obóz. Wydawało mi się, że już go kiedyś widziałem, ale nie mogłem sobie przypomnieć skąd. Wylądowaliśmy, a ja zobaczyłem te dwanaście domków jakie narysowałem.
Wtedy się dowiedziałem. Obóz wyglądał dokładnie tak samo jak obrazek, który narysowałem na lekcji chemii przed przybyciem Percy'ego.
~~~~~~
Wiem, wiem. Nie mieliście pojęcia, że rysunek Lucasa przedstawia Obóz Herosów.
Liczę na szczere komentarze.
- Masz może jakąś broń? - zapytał.
- Nie mam przy sobie żadnej broni.
- Tak myślałem - skomentował niezadowolony. Wyjął z kieszeni długopis.
- Stary, to długopis, a nie jakiś gadżet Bonda. Nie uratujesz nim świata - powiedziałem jak znawca.
Percy uśmiechnął się łobuzersko. Powiem szczerze z tym uśmiechem wyglądał głupkowato. Ogólnie nie wyglądał na najmądrzejszą osobę, ale jednak wzbudził moje zaufanie. Sądzę, że z resztą nie tylko moje.
- Poważnie? - zapytał irytującym tonem. - To patrz uważnie.
Przyglądałem się. Zdjął zatyczkę. Na moich oczach długopis, zwykły, najzwyklejszy długopis zamienił się w miecz.
- Nie uratuję nim świata? - zapytał retorycznie. - Zrobiłem to już kilka razy. To Orkan, dostałem go od pewnego nauczyciela łaciny.
Moglibyśmy pewnie jeszcze rozmawiać, ale gryf był już tylko kilka metrów za nami. Zbliżał się coraz szybciej. Dopiero teraz zauważyłem jak naprawdę był wielki. Sama jego masa była porażająca. Rozpiętość jego skrzydeł wynosiła jakieś trzy metry. Do tego ostre pazury i dziób.
- Dogania nas! - krzyknąłem spanikowany. Percy zachował zimną krew.
- Mroczny, wiesz gdzie lecieć - polecił pegazowi.
Podniósł pewnie miecz i czekał aż gryf zbliży się dostatecznie. Zbliżył się. Jak zahipnotyzowany patrzyłem na rozgrywającą się scenę walki pomiędzy człowiekiem a mitycznym potworem. Gryf atakował pazurami, wydawał przy tym złowieszcze dźwięki. Percy bronił nas dzielnie. Miecz odparowywał ataki szponów potwora. Towarzyszyła temu seria nieprzyjemnych dale ucha zgrzytów. Walka trwała w najlepsze, a nieco zaczęło ciemnieć. Było widać, że Percy coraz bardziej się męczy.W ułamku sekundy gryf zaatakował z podwójną siłą. Percy dał się zaskoczyć. Gryf pazurami trącił rękę Percy'ego trzymającą rękojeść. Miecz wypadł mu z ręki i spadł w stronę pędzących samochodów na ulicach jakiegoś dużego miasta. Percy sięgnął do kieszeni jakby chciał ponownie wyjąć z niej długopis. Ale niestety nic tam nie znalazł. Gryf ponownie zaatakował, ale Percy kazał Mrocznemu gwałtownie skręcić. Tym razem to my zaskoczyliśmy potwora.
Nagle sobie przypomniałem. Nie istotne jak dotąd zdarzenie. Miałem jedenaście lat. Ja i mama siedzieliśmy przy stole kuchennym. Jedliśmy obiad. Mama ni stąd ni zowąd oznajmiła.
- Pewnego dnia Lucasie, wpadniesz w poważne tarapaty. Nie protestuj bo wiem, że tak będzie i nie wydarzą się one z twojej winy. Gdy ten moment nadejdzie przyda ci się to - wyjęła z kieszeni czarny grzebień. - Może ci on uratować życie. Gdy znajdziesz się w trudnej sytuacji.
Przyjąłem podarek bez słowa. Uważałem to za dość dziwny fakt, że grzebień może uratować mi życie, ale zawsze trzymałem go przy sobie w kieszeni. Ludzie uważali, że jestem próżny i w samotności ciągle poprawiałem włosy. Co oczywiście było nieprawdą. Nie, nigdy tego nie zrobiłem. Czujecie ten sarkazm?
Ale właśnie teraz, kilka kilometrów nad ziemią na latającym pegazie atakowany przez mitycznego gryfa, byłem pewny, że to o takiej sytuacji mówiła mama. Zdeterminowany wyjąłem z kieszeni dżinsów czarny grzebień. Podrzuciłem go do góry. W powietrzu zamienił się w łuk i kołczan pełen strzał. Kołczan spadł mi na plecy, a łuk idealnie ułożył się w ręce. Nigdy w życiu nie używałem łuku. Ale mimo to doskonale wiedziałem co zrobić. Moje strzały dokładnie trafiały tam gdzie chciałem. Gryf nie spodziewał się ataku z mojej strony. Jedna z moich strzał trafiła go w szyję, druga w pierś, a trzecia w głowę. Percy z kieszeni wyjął Orkana i jednym ruchem ręki odciął potworowi głowę. Ciało i głowa zamieniły się w żółty pył i po prostu rozpłynęły się w powietrzu.
- I z głowy.
Percy zażartował, zmienił miecz z powrotem w długopis i schował go do kieszeni.
- Fajny łuk - skomentował uśmiechając się z podziwem.
Spojrzałem na moją nowo nabytą broń. Łuk, kołczan i strzały były złote, wyglądały jakby ociekały złotem. W kołczanie było dwanaście strzał. Zauważyłem, że jest ich tyle samo ile było na początku, a przecież nie powinienem mieć trzech. Zrozumiałem, że strzały same się uzupełniają. Zastanowiłem się co z nim zrobię. Nagle zamienił się w grzebień. Bez słowa schowałem go do kieszeni.
- To. Było. Świetne.- powiedziałem z przerwami. Byłem cały nabuzowany. Percy zaczął się śmiać.
- Kierunek Long Island - powiedział przez śmiech.
Zaczęliśmy rozmawiać o życiu Herosa. Percy opowiedział mi o swoim dotychczasowym życiu. O pokonaniu Kronosa, a później Gai. O potworach i ich powracaniu z Tartaru. O tym czym dal nas jest dysleksja i ADHD. I o tym co najbardziej mnie interesowało, czyli o Obozie Herosów. Tak mijały nam całe godziny. Zrobiło się już ciemno.
- Lucasie Collins, witaj w moim mieście. W Nowym Jorku
- Twoje miasto? Tak samo nazywam Chicago.
- Taa, mieszkam na Manhattanie.
Dolecieliśmy na Long Island.
- Oto Obóz Herosów, twój nowy dom.
Z grzbietu pegaza widziałem cały obóz. Wydawało mi się, że już go kiedyś widziałem, ale nie mogłem sobie przypomnieć skąd. Wylądowaliśmy, a ja zobaczyłem te dwanaście domków jakie narysowałem.
Wtedy się dowiedziałem. Obóz wyglądał dokładnie tak samo jak obrazek, który narysowałem na lekcji chemii przed przybyciem Percy'ego.
~~~~~~
Wiem, wiem. Nie mieliście pojęcia, że rysunek Lucasa przedstawia Obóz Herosów.
Liczę na szczere komentarze.
Subskrybuj:
Posty (Atom)