Byłem na polanie. Podziwiałem piękny wygląd okolicy. Zielona trawa, błękitne niebo, kwitnące kwiaty i jasno świecące słońce. Spostrzegłem, że nie jestem sam. były za mną dwie osoby. Chłopak i dziewczyna. Ich twarze były dziwnie zamazane, nie mogłem ich rozpoznać, ale czułem, że te osoby są mi bardzo bliskie. Słodką ciszę przerwało wycie wilka. Słońce eksplodowało zsyłając na ziemię mnóstwo małych ognistych kul. Ziemia zaczęłam płonąć. Pomiędzy mną a moimi towarzyszami znienacka pojawiła się szczelina. Zaczęła się powiększać. Moi przyjaciele spadli w otchłań. Za plecami usłyszałem przyprawiający mnie o dreszcz dźwięk. Odwróciłem się szybko. Za mną stała dziewczyna. Jej twarz była przerażająca. Całe ubranie miała podarte i we krwi, chyba jeszcze świeżej. W prawej dłoni trzymała nóż, był wycelowany we mnie. Najbardziej przerażające było w niej to, że nie miała oczu. Uśmiechnęła się ukazując bezzębne usta. Skoczyła na mnie z nożem. Chciała mnie zabić.
Obudziłem się z krzykiem. To tylko sen, to tylko sen. Rozglądałem się rozkojarzony. Miejsce wyglądało tak samo jak w chwili gdy zasypiałem. Wszyscy spali. Byłem cały spocony, wciąż nie mogłem złapać oddechu.
Ten sen wydawał się tak bardzo realistyczny. Gdy zamykałem oczy ciągle widziałem tą dziewczynę, jej puste oczodoły, ten złowieszczy uśmiech.
Wstałem z łóżka. Musiałem wyjść na świeże powietrze. Nie miałem pojęcia czy jest jakaś zasada zakazująca wychodzenia po zmroku, nie obchodziło mnie to. Zimny powiew uderzył mnie w twarz. Od razu poczułem się lepiej. Postanowiłem gdzieś pójść. Nieważne gdzie, pozwoliłam moim nogom iść tam gdzie same chcą.
Trafiłem do sali treningowej. Wiedziałem co zrobić. W mojej dłoni znalazł się czarny grzebień. Wyobraziłem sobie, że zamiast niego w ręce trzymam łuk, a na plecach mam kołczan pełen strzał. I tak się stało.
Zacząłem strzelać w kierunku tarcz i manekinów. Trafiały dokładnie tam, gdzie chciałem. Z każdą kolejną wypuszczoną strzałą czułem się o wiele spokojniejszy i pewniejszy.
- Brawo! - krzyknął ktoś przy wejściu. Dopiero teraz zauważyłem, że nie jestem sam. - Co kolejny rozwścieczony superbohater chce się wyładować po koszmarze nocnym? Nic niezwykłego. Takie rzeczy są tu na porządku dziennym, a właściwie nocnym. Jesteś tym nowym od Apolla?
Podszedł bliżej. W kręgu światła zauważyłem, że był wysoki, miał czarne włosy, ciemne oczy i chorobliwie bladą cerę. Był ubrany cały na czarno.
- Ta to ja, ten nowy od Apolla. Mam na imię Lucas. A ty jak się nazywasz emo kolesiu?
Słysząc jak go nazwałem uśmiechnął się słodko. Nie miałem pojęcia, że jest do tego zdolny. Wyglądał mi na gościa, który zgrywa tajemniczego macho. Cokolwiek to znaczy.
- Isaac Death. Syn Hadesa. Ten środkowy, o którym wszyscy zapominają. W sumie to mi to odpowiada.
Usiadł na podłodze plecami oparty o ścianę. Pokazał ręką, że mam się dosiąść. Usiadłem powoli. Poczułem, że bije od niego chłód.
- Co rozumiesz przez ''środkowy''?
- Najstarszym z żyjących dzieci Hadesa jest Nico. Potem jestem ja. A po mnie jest Louis. Najstarsza była Bianca, ale umarła. I jeszcze jest Hazel, ale ona jest rzymianką, córką Plutona.
Percy opowiadał mi o Rzymianach. I o tym innym obozie. Z tego co wiem, oba obozy oficjalnie zawarły pokój, ale gdyby stało się coś złego mogliby walczyć ze sobą i spowodować wybuch kolejnej krwawej wojny. Postanowiłem sobie, że dopóki nie zobaczę tych rzymskich półbogów to nie uwierzę w ich istnienie.
- Czy to prawda, że dzieci Hadesa potrafią wyczuć śmierć? - spytałem.
- Tak. Potrafimy wyczuwać śmierć - odpowiedział gorzko.
Po tym zaczęliśmy rozmawiać o wszystkim. O jego przeszłości. Potem o mojej. Dowiedziałem się, że był bity przez matkę, aż władze się o tym dowiedziały. Zabrano go do domu dziecka. Wszystkie dzieci się go bały, więc był gnębiony. Podczas bójki doprowadził do śmierci pewnego chłopaka. Wtedy uciekł. Przypadkiem trafił do Podziemia, gdzie spotkał swojego ojca. A Hades przysłał go do obozu. Teraz mieszkał sobie spokojnie w 13 domku. Ma dziewczynę, Jade córkę Hermesa.
Przegadaliśmy tak całą noc. Gdy zaczęło świtać wróciłem do domku Apolla. Moje rodzeństwo jeszcze spało, więc uniknąłem pytać. A nie, spali wszyscy oprócz jednej osoby.
- Gdzie byłeś? - spytała mnie Lucy.
- Co ciebie to obchodzi? - ruszyłem w stronę łazienki.
- No właśnie dużo. Przecież jesteś moim starszym braciszkiem. Interesuje mnie co z kim robisz po nocach.
Wstała z łóżka i poszła za mną. Zatrzasnąłem jej drzwi przed nosem. Gdy wyszedłem już przebrany zauważyłem, że Lucy nadal stoi pod drzwiami.
- No nareszcie! Ile można siedzieć w łazience? Jesteś gorszy niż córeczki Afrodyty - zaczęła narzekać.
Zignorowałem jej słowa. Wyszedłem z domku, chcąc się od niej uwolnić. Ale jak na złość musiała pójść za mną. Ciągle coś do mnie mówiła. Wciąż ją ignorowałem.
Usłyszałem jakieś krzyki. Wszyscy obozowicze podążali do jednego miejsca. Lucy wreszcie przestała gadać. Przepchałem się do pierwszych rzędów, aby zobaczyć o co chodzi.
Ktoś leżał w kałuży krwi. Chyba był martwy. Był to pół człowiek pół kozioł. Satyr. Był niski, miał blond włosy. To był mój przyjaciel Fred.
Sparaliżowany patrzałem na ciało mojego nieżyjącego przyjaciela.
~~~~~~
Przepraszam, że tak długo nic nie pisałam, ale nie mogłam się ogarnąć by napisać chociaż dwa zdania :P
Mam nadzieję, że rozdział wam się podoba. Taki prezent świąteczny :)
Liczę na komentarze ;)
wtorek, 24 grudnia 2013
wtorek, 10 grudnia 2013
Historia Lucasa - Rozdział VI
Do końca ogniska siedziałem cicho. Myślałem o wszystkim i jednocześnie o niczym. Dopiero teraz, po piętnastu latach życia zdałem sobie sprawę kto jest moim prawdziwym ojcem. Jak to możliwe, ze jest nim bóg? Apollo. Z tego co pamiętałem był on bogiem sztuki, muzyki, poezji i innych głupich rzeczy. Niby lubię poezję, ale bez przesady.
Ktoś szturchnął mnie w plecy. Wróciłem na ziemię i rozejrzałem się wokół. Ognisko przestało płonąć. Nie było już nikogo z wyjątkiem mnie i jakiegoś chłopaka o blond włosach. To chyba Will od Apolla, pomyślałem. Był grupowym domku. I skoro jest synem Apolla, to jest także moim bratem... To wszyskto jest jakieś dziwne.
- Wiem, że to wszystko może ci się wydawać dziwaczne, ale to wszystko prawda. Trzeba się z nią pogodzić - powiedział Will. Jestem mu wdzięczny za to, że próbował jakoś podnieść mnie na duchu, ale byłem tak bardzo zagubiony, że nic nie miało najmniejszego sensu.
Oboje podnieśliśmy się z ziemi i ruszyliśmy w stronę domków. Mieszkaliśmy w siódemce. Wcześniej jakoś nie zwróciłem na ten domek większej uwagi. Teraz zauważyłem, że jest cały ze złota. Z zewnątrz wydawał się mały, ale gdy weszliśmy do środka zdziwiłem się, że może się w nim pomieścić tyle osób. Było tam dwanaście łóżek z drewnianymi kuframi na ubrania. Oprócz łóżek w pokoju był też instrumenty. Gitary, flety, harfy, liry i kilka podejrzanych instrumentów, który nazw nie znałem. Kilka łuków i sztalug. Na ścianach były powieszone cudowne obrazy, zgaduję, że namalowane były przez mieszkańców domku.
- Ej wszyscy! - wrzasnął Will. Wszelkie rozmowy ucichły, a oczy ludzi wlepiły się w Will i we mnie. - To jest Lucas Collins, nasz nowy brat. Mam nadzieję, że przyjmiemy go z otwartymi ramionami.
Wszyscy zaczęli mnie witać, przedstawiać się i mówić, że jesteśmy jedną rodziną i na pewno w Obozie mi się spodoba. Razem ze mną była nas dwunastka. Siedmioro chłopców i piątka dziewczyn. Wszyscy w nastoletnim wieku. Każda osoba z wyjątkiem mnie mała blond włosy, ja miałem czarne. Zgaduję, że odziedziczyli je po tacie.
Wszyscy powrócili do swoich zajęć. Will pokazał mi moje łóżko i kazał się rozgościć, bo przecież to teraz mój dom. Podeszła do mnie dziewczyna chyba trzynastoletnia. Mimo że się przedstawiała to nie mogłem przypomnieć sobie jej imienia.
- Jestem Lucy - przedstawiła się jeszcze raz, pewnie dlatego, że zobaczyła wyraz mojej miny. - To jak? Twoja mama wywaliła cię z domu czy sam zwiałeś?
Trochę zirytowało mnie to pytanie. Co ją to obchodziło? Ale odpowiedziałem, szczęśliwy, że mogę się komuś wygadać.
- Ani jedno, ani drugie. Percy przyszedł, a raczej przyleciał po mnie. Nie planowałem tego, nawet nie wiedziałem, że lecimy do Nowego Jorku.
- Skąd jesteś? - spytała bawiąc się swoim blond warkoczem.
- Z Chicago. A ty.
- Mieszkałam kiedyś na Florydzie, ale uciekłam z domu. Nienawidziłam swojej matki. Wciąż jej nienawidzę. Nie wiedziałam wtedy, że jestem herosem. Dopiero później przypadkiem znalazł mnie satyr i zaprowadził do Obozu. Miałam wtedy dziesięć lat. Przez prawie rok byłam nieokreślona i czekałam w domku Hermesa, aż mój tatuś przyzna, że jestem jego córką. Trafiłam tutaj dopiero po drugiej wojnie z Tytanami. Wtedy Apollo musiał mnie uznać.
- Dlaczego nie chciał cię uznać? - spytałem zaintrygowany.
- Nie mam pojęcia - odpowiedziała obojętnym tonem. - Pewnie mu się nie chciało. Albo nie wiedział, że jestem jego córką. Albo się mnie wstydził i nie chciał się do mnie przyznać.
- Za pięć minut gaszę światło! - krzyknął Will na cały domek. Rozległ się chóralny jęk. - Bez marudzenia!
- Więc dobranoc Lucasie - powiedział z uśmiechem.
Odpowiedziałem jej tym samym i odeszła.
Położyłem się do łózka. Zacząłem wspominać cały dzisiejszy dzień. Niby zaczął się normalnie, ale potem przyjazd Percy'ego, walka z gryfem, przyjazd do Obozu. Poznanie całej prawdy o mnie.
Nawet nie zauważyłem kiedy zasnąłem. Miałem pewien sen. I nie był on ani trochę fajny.
~~~~~~
Wiem, że strasznie krótki. Wiem, że jest nudny, nie ma żadnej akcji.
Ktoś szturchnął mnie w plecy. Wróciłem na ziemię i rozejrzałem się wokół. Ognisko przestało płonąć. Nie było już nikogo z wyjątkiem mnie i jakiegoś chłopaka o blond włosach. To chyba Will od Apolla, pomyślałem. Był grupowym domku. I skoro jest synem Apolla, to jest także moim bratem... To wszyskto jest jakieś dziwne.
- Wiem, że to wszystko może ci się wydawać dziwaczne, ale to wszystko prawda. Trzeba się z nią pogodzić - powiedział Will. Jestem mu wdzięczny za to, że próbował jakoś podnieść mnie na duchu, ale byłem tak bardzo zagubiony, że nic nie miało najmniejszego sensu.
Oboje podnieśliśmy się z ziemi i ruszyliśmy w stronę domków. Mieszkaliśmy w siódemce. Wcześniej jakoś nie zwróciłem na ten domek większej uwagi. Teraz zauważyłem, że jest cały ze złota. Z zewnątrz wydawał się mały, ale gdy weszliśmy do środka zdziwiłem się, że może się w nim pomieścić tyle osób. Było tam dwanaście łóżek z drewnianymi kuframi na ubrania. Oprócz łóżek w pokoju był też instrumenty. Gitary, flety, harfy, liry i kilka podejrzanych instrumentów, który nazw nie znałem. Kilka łuków i sztalug. Na ścianach były powieszone cudowne obrazy, zgaduję, że namalowane były przez mieszkańców domku.
- Ej wszyscy! - wrzasnął Will. Wszelkie rozmowy ucichły, a oczy ludzi wlepiły się w Will i we mnie. - To jest Lucas Collins, nasz nowy brat. Mam nadzieję, że przyjmiemy go z otwartymi ramionami.
Wszyscy zaczęli mnie witać, przedstawiać się i mówić, że jesteśmy jedną rodziną i na pewno w Obozie mi się spodoba. Razem ze mną była nas dwunastka. Siedmioro chłopców i piątka dziewczyn. Wszyscy w nastoletnim wieku. Każda osoba z wyjątkiem mnie mała blond włosy, ja miałem czarne. Zgaduję, że odziedziczyli je po tacie.
Wszyscy powrócili do swoich zajęć. Will pokazał mi moje łóżko i kazał się rozgościć, bo przecież to teraz mój dom. Podeszła do mnie dziewczyna chyba trzynastoletnia. Mimo że się przedstawiała to nie mogłem przypomnieć sobie jej imienia.
- Jestem Lucy - przedstawiła się jeszcze raz, pewnie dlatego, że zobaczyła wyraz mojej miny. - To jak? Twoja mama wywaliła cię z domu czy sam zwiałeś?
Trochę zirytowało mnie to pytanie. Co ją to obchodziło? Ale odpowiedziałem, szczęśliwy, że mogę się komuś wygadać.
- Ani jedno, ani drugie. Percy przyszedł, a raczej przyleciał po mnie. Nie planowałem tego, nawet nie wiedziałem, że lecimy do Nowego Jorku.
- Skąd jesteś? - spytała bawiąc się swoim blond warkoczem.
- Z Chicago. A ty.
- Mieszkałam kiedyś na Florydzie, ale uciekłam z domu. Nienawidziłam swojej matki. Wciąż jej nienawidzę. Nie wiedziałam wtedy, że jestem herosem. Dopiero później przypadkiem znalazł mnie satyr i zaprowadził do Obozu. Miałam wtedy dziesięć lat. Przez prawie rok byłam nieokreślona i czekałam w domku Hermesa, aż mój tatuś przyzna, że jestem jego córką. Trafiłam tutaj dopiero po drugiej wojnie z Tytanami. Wtedy Apollo musiał mnie uznać.
- Dlaczego nie chciał cię uznać? - spytałem zaintrygowany.
- Nie mam pojęcia - odpowiedziała obojętnym tonem. - Pewnie mu się nie chciało. Albo nie wiedział, że jestem jego córką. Albo się mnie wstydził i nie chciał się do mnie przyznać.
- Za pięć minut gaszę światło! - krzyknął Will na cały domek. Rozległ się chóralny jęk. - Bez marudzenia!
- Więc dobranoc Lucasie - powiedział z uśmiechem.
Odpowiedziałem jej tym samym i odeszła.
Położyłem się do łózka. Zacząłem wspominać cały dzisiejszy dzień. Niby zaczął się normalnie, ale potem przyjazd Percy'ego, walka z gryfem, przyjazd do Obozu. Poznanie całej prawdy o mnie.
Nawet nie zauważyłem kiedy zasnąłem. Miałem pewien sen. I nie był on ani trochę fajny.
~~~~~~
Wiem, że strasznie krótki. Wiem, że jest nudny, nie ma żadnej akcji.
Subskrybuj:
Posty (Atom)