Rozdział dedykuję kochanej Glonomóżdżek <3
Siedziałem nad jeziorem. Patrzałem na rozległe spokojne wody. Myślałem, dużo myślałem.
Przez chwile tępo obserwowałem martwe ciało Freda. Stałbym tam przez długi czas, gdyby Chejron nie kazałby nam się rozejść. Nie patrzałem gdzie szedłem, wpadałem na innych herosów, potykałem się o kamienie. Ale nie zwracałem na to uwagi. W ten sposób trafiłem nad jezioro.
Myślałem o Fredzie. Dlaczego nie powiedział mi, że jest satyrem? Nie ufał mi? Czy on wiedział, że jestem półbogiem? Czy był moim przyjacielem, czy tylko go udawał?
Siedziałem tak przez kilka godzin zadając sobie podobne pytania. Wreszcie stwierdziłem, że ciągłe siedzenie jest bezsensowne. Wstałem z ziemi i ruszyłem w stronę domków. Patrzałem pod nogi, starałem się omijać półbogów. Zacząłem się już cieszyć, że mi to wychodzi, aż tu nagle bam! Uderzyłem w kogoś. Przewróciłem się. Nie byłoby tak źle gdybym nie przewrócił się na tę osobę.
- Złaź ze mnie ty idioto! - krzyknęła osoba pode mną. Był to dziewczęcy głos. Wstałem pospiesznie i wyciągnąłem rękę, aby jej pomóc, ale zignorowała moją próbę pomocy.
Spojrzałem na nią i stanąłem jak wyryty. Była wysoka ubrana w obozową koszulkę. Miała lśniące, brązowe włosy sięgające pasa. Policzki miała uroczo zaróżowione. A największą uwagę przyciągały jej oczy. Te wielkie, niebieskie oczy.
- Głuchy jesteś? - spytała rozzłoszczona.
- Co? Nie. Co mówiłaś?
- Powiedziałam żebyś zszedł mi z drogi - powiedziała wyraźnie akcentując wyrazy. Walnęła mnie łokciem w bok i próbowała przejść obok, ale ją zatrzymałem.
- Nie, zaczekaj - wyjąkałem. Postanowiłem uśmiechnąć się słodko, ale chyba słabo mi to wyszło. - Przepraszam cię, serio. Jestem Lucas.
- Jestem Emma. Córka Aresa - odwzajemniła mi uśmiechem, ale jej głos wciąż brzmiał oschle. - Jesteś od Apolla?
Znowu to pytanie. Jeśli wcześniej mnie irytowało to właśnie teraz osiągnąłem nowy poziom irytacji. Gadaliśmy przez chwile. Chyba uwierzyła, że nie jestem aż takim palantem. Odprowadziłem ją do stajni pegazów, gdzie szła zanim na mnie wpadła. Albo raczej, ja na nią.
Potem poszedłem już samotnie w stronę domku Apolla. Byłem szczęśliwy, że poznałem kogoś, kto nie będzie się nade mną użalał. Dobra, jest jeszcze Isaac, ale on nie jest taki śliczny. Rozmyślając o tym prawie przestałem myśleć o Fredzie. Prawie. Wszedłem do domku, usiadłem na moim łóżku i zacząłem pisać wiersz. Aż ktoś mi przerwał.
- Hej starszy bracie - zawołała. Nie musiałem podnosić głowy, aby zobaczyć kto mi przeszkadza.
- Nie znasz kogoś innego do dręczenia Lucy?
- Znam, ale oni mogą uszkodzić moją śliczną buźkę lub inną część ciała sztyletem czy jakąkolwiek inną bronią.
- Czyli tak oficjalnie, masz na moim punkcie obsesje i sobie nie odpuścisz?
- Możesz czuć się zaszczycony. Jakbyś miał jakąś stukniętą fankę lub coś w tym stylu. Tylko niech ta presja nie uderzy ci do głowy.
- Moją największą fanką jest moja siostra. Bardziej nie mogłem się pogrążyć.
- Ha ha. Bardzo zabawne - zaśmiała się sarkastycznie, ale po chwili spoważniała.- Jak się czujesz?
- Możemy o tym nie rozmawiać? Byłbym ci bardzo wdzięczny.
- W tym świecie naprawdę wiele cudownych ludzi wcześnie umiera. I nic nie możemy na to poradzić. Ale to nie oznacza, że powinniśmy odcinać się od świata i wylewać morze łez.
Po tych słowach odeszła zostawiając mnie samego z mętlikiem myśli w mojej głowie. Ona jest jednak mądrzejsza niż mi się wydawało. Może warto dać jej szansę?
Postanowiłem się przejść. Chodziłem po lesie zwracając uwagę na każdy szczegół. Gałąź na ziemi, wielki kamień na którym napisano niebieskim flamastrem A.C. + P.J. = WIELKA MIŁOŚĆ, gniazdo jakiegoś ptaka na najwyższym konarze drzewa.
Usłyszałem jakieś głosy. Dwoje ludzi. Raczej mężczyzn. Było wyraźnie słychać, że o coś się kłócą. Nie słyszałem słów, ale wiedziałem, ze zbliżają się w moją stronę. Postanowiłem ukryć się za krzakiem z fioletowymi jagodami. Czekałem tak długo, aż mężczyźni nie podeszli dostatecznie blisko, abym mógł zrozumieć co mówią.
- Były jakieś problemy z zabiciem tego satyra? - zapytał ten pierwszy. Nie potrafiłem dopasować jego głosu do żadnej znanej mi osoby.
- Nie. Niczego się nie spodziewał - odpowiedział drugi. Znałem ten głos. Ale za nic nie mogłem go połączyć do jakiegoś człowieka.
- Ktoś cię widział?
- Nie. Przynajmniej ja nikogo nie widziałem.
- Wiesz, że jeżeli ktoś cię widział to już po nas. Więc lepiej módl się do twojego tatuśka, żeby nikt nie odkrył, że to my.
Mężczyźni oddalali się coraz dalej, a głosy cichły. Gdy zostałem sam mętlik w głowie nie dawał mi spokoju. Miałem tak wiele pytań, a zero odpowiedzi. Jednak najbardziej zastanawiało mnie do kogo należy ten drugi głos.
~~~~~~~~
Wreszcie coś napisałam. Po ponad miesiącu. Naprawdę przepraszam! Postaram się wstawiać częściej rozdziały. I postaram się, żeby były dłuższe, bo wiem, że ten jest bardzo krótki. No, ale co tam, będę pisać dalej :D